Mniej więcej na godzinę przed kolacją zabawa powoli dobiegała
końca. Ci, którzy w porę nie ewakuowali się ze ślizgońskiego
salonu, siłą rzeczy zostali zmuszeni do posprzątania po imprezie,
a raczej – usunięcia wszelkich dowodów na to, że ktokolwiek w
tym czasie złamał szkolny regulamin. Kwestia przewróconych krzeseł
czy porozrzucanych po podłodze papierków po musach-świstusach
stała się sprawą drugorzędną.
Wprawdzie cała praca sprowadzała się do rzucenia kilku prostych
zaklęć, lecz mimo to każdy wolał od tego obowiązku uciec. Crabbe
i Goyle na przykład zawsze wymykali się wcześniej, bo zawsze jako
pierwsi wychodzili na kolację (i jako ostatni wracali), ale tego
dnia znacznie bardziej woleli wrócić do pokoju wspólnego i zabrać
się do porządków, niż maszerować przez lochy, czując ciarki na
plecach. Nie tylko z zimna, ale chyba przede wszystkim ze strachu.
Wszystko przez to, że zostali pilnie wezwani przez Severusa Snape'a
do jego gabinetu.
Zapukawszy w dębowe drzwi, ostrożnie przestąpili próg. Nauczyciel
już tam na nich czekał, a jego mina nie wskazywała na to, żeby
chciał im pogratulować zwycięstwa w meczu.
– Siadajcie – wskazał im dwa dodatkowe krzesła dostawione do
jego biurka.
Chłopcy posłusznie wypełnili polecenie, starali się jednak unikać
przeszywającego spojrzenia profesora i z zainteresowaniem wpatrywali
się w talerz ze starannie wykonanymi kanapkami i stojące obok niego
trzy szklanki z różowym, parującym płynem.
Snape, zająwszy swoje miejsce po drugiej stronie biurka, jakby od
niechcenia machnął różdżką, przesuwając napoje w stronę
Ślizgonów.
– To w nagrodę za zwycięstwo – odrzekł. – Sok z pigwy
syberyjskiej.
Poczęstunek nieco ich zaskoczył, lecz po chwili wahania obaj upili
łyk ciepłego, słodkiego napoju. Potem Goyle sięgnął po kanapkę,
po czym Crabbe zrobił to samo.
– Dobrze... – mruknął nauczyciel. – Przy okazji, mam do was
pytanie.
– Tak? – powiedział Goyle, przeżuwając chleb.
– Jakiś czas temu prosiłem was o zaniesienie czegoś profesor
Umbridge... Czy zrobiliście dokładnie to, czego chciałem?
Popatrzyli na siebie, nie do końca rozumiejąc, co Snape miał na
myśli.
– Zapytam inaczej... czy nie wzięliście czegoś, co nie należało
do was?
W ich oczach zaczęło malować się przerażenie, wywołane nie tyle
co samym pytaniem, co tonem i postawą nauczyciela oraz atmosferą,
którą roztaczał, pełną tajemniczości i grozy.
– Ee... Wzięliśmy... – w końcu powiedział cicho Crabbe. Goyle
z nietęgą miną przytaknął.
– Co wzięliście? – Syknął, próbując chociaż po części
ukryć swoje zdenerwowanie.
– Jabłka...
– Z tego worka... – dodał Crabbe.
– Z worka? Jesteście tego pewni? – spytał profesor.
Pokiwali głowami, choć zastanawiali się, po co zadał im to
pytanie. Żaden z nich nie przypominał sobie, żeby gdzieś indziej
w sali znajdowało się cokolwiek do jedzenia.
– Mam nadzieję – odparł chłodno. – Zatem... jeszcze zostaje
jedna sprawa.
Goyle wypił do dna zawartość swojej szklanki.
– Tak, panie profesorze? – zapytał niepewnie.
– Ostatnio zniknęła stąd pewna rzecz – oznajmił – i bardzo
możliwe, że któryś z uczniów uznał za bardzo zabawne
podkradanie niepotrzebnych mu do niczego, za to bardzo cennych
ingrediencji... Powiedzcie mi, czy wiecie, kto mógłby ukraść tę
rzecz? Może ktoś zbyt długo się pakował, kręcił się przy
biurku albo kredensie...?
Crabbe wzruszył ramionami.
– Nie, panie profesorze...
– Ale... Ja chyba widziałem... – wyjąkał Goyle.
– Kogo? – spytał niemalże w tej samej chwili Snape, patrząc
Ślizgonowi prosto w oczy.
– B-Brown...
– Co brown? Wyrażaj się jaśniej, Goyle – rzucił z
prawie że zaciśniętych ust profesor.
– No... ta Brown... ta Gryfonka... – wydukał chłopak. – Parę
dni temu się tak dziwnie kręciła przy pana biurku... Oddała
próbkę eliksiru i stała tam, nie wiadomo po co...
– Świetnie – przerwał mu nauczyciel – tyle chciałem
wiedzieć. Możecie iść, tylko... Nie mówcie nikomu o tej
rozmowie. Jasne? – zagrzmiał.
Przytaknęli, a następnie wstali i czym prędzej wyszli, by udać
się na kolację w Wielkiej Sali, a Crabbe przy okazji zabrał
jeszcze jedną kanapkę.
Snape szybkim ruchem opróżnił ich szklanki i z hukiem zatrzasnął
drzwi. Brown... wydawało mu się mało prawdopodobne, żeby ona
miała ukraść cokolwiek z sali, zwłaszcza, że już na widok
zwykłego, odciętego ogona jaszczurki żołądek podchodził jej do
gardła, choć z drugiej strony... Przecież jego pamiątki po Lily
nie wzbudziłyby u nikogo obrzydzenia... Może z wyjątkiem szczelnie
zamkniętej w słoiku porozcinanej, zdechłej żaby. Pewnego
popołudnia, po powrocie z mugolskiej szkoły wtedy jeszcze mała
dziewczynka pokazała mu, jak robiła sekcję zwłok zwierzęcia na
lekcji przyrody. On z kolei opowiadał jej, co z tej niepozornej,
złapanej nad stawem żabki zrobiłby czarodziej. Już wtedy
wiedział, że z żabiej wątroby wyrabiano eliksir na zatrucie
morskimi roślinami i niektórymi rybami, a jej mięso przykładano
czasem na oparzenia meduzy, jeśli nic lepszego pod ręką się nie
znalazło (chyba, że miało to miejsce we Francji – tam każdy
raczej by taką żabę zjadł, ale tym żadne z dzieci się nie
przejmowało, bo o podróżach po Europie mogły jedynie śnić).
Za dużo rozmyślasz, Severusie, szepnął cichy głos w jego
głowie.
Profesor westchnął. Wiedział, że zdecydowanie zbyt często
odpływał myślami gdzieś daleko, zastanawiał się, marzył,
wspominał... O tak, zdecydowanie za dużo razy wracał do momentów,
które przeminęły i nigdy nie wrócą.
Zupełnie jak Lily.
Ale cóż innego mu zostało? Rodziny nie miał, a za przyjaciół
służyły mu księgi i pracownia, gdzie całymi dniami warzył
mikstury...
Sięgnął do kieszeni i wyjąwszy z niej pustą fiolkę po
veritaserum, przypomniał sobie, że po rozmowie z dwoma Ślizgonami
miał zacząć przygotowywanie nowej porcji eliksiru. Wyciągnął
zatem z płóciennego worka niedawno zakupione składniki, na blacie
postawił nieduży, srebrny kociołek i zabrał się do pracy. W
przeciwieństwie do większości czarodziejów, nie potrzebował za
każdym razem zerkać do instrukcji. Doskonale pamiętał każdy,
nawet najdrobniejszy ruch, który powinien wykonać i jedyna rzecz,
która jeszcze była mu niezbędna, to spokój. Niezmącony spokój,
o który – na szczęście – w sobotnie popołudnie w
nauczycielskim gabinecie nie było trudno.
~
Emocje wywołane ostatnim meczem zdążyły już opaść, a większość
Ślizgonów zaczęła zdawać sobie sprawę, że nieubłaganie
zbliżają się egzaminy końcowe. To był główny powód, dla
którego uczniowie piątego oraz siódmego roku wcale nie cieszyli
się z powodu nadchodzącej Wielkanocy. Zresztą, nauczyciele
zadawali im tyle prac domowych, że wielu z nich nawet nie miało
czasu, żeby rozmyślać o tak – jakby się wydawało – błahych
sprawach jak to, czy rodzice wyślą im jakieś prezenty albo to, czy
na czas świąt sklepy w Hogsmeade będą zamknięte. Mogłoby się
wydawać, że nic nie było w stanie oderwać uczniów od przygotowań
do egzaminów i pospiesznie przepisywanych referatów na chwilę
przed zajęciami. Prawda jednak okazała się nieco inna.
Pierwszą rzeczą, która przykuła uwagę Blaise'a, był fakt, że
Teodor, zazwyczaj siedzący w jakimś ciemnym zakątku sali, gdzie
nawet go nie zauważał, stał i wpatrywał się w zawieszone na
tablicy ogłoszenie, wyglądające z daleka na oficjalny, poważny
dokument. Gdy podszedł bliżej, u dołu kartki zauważył podpis
profesor Umbridge.
– Nowy dekret? – zagadnął Notta.
Brunet pokręcił głową.
– Ogłoszenie – oznajmił tajemniczym tonem.
Zabini, nieco zaskoczony, zaczął czytać treść pisma. W tym samym
czasie grupka dziewcząt z siódmej klasy weszła do salonu.
Zamierzały wyjść na śniadanie, lecz spostrzegłszy chłopców
czytających nowe obwieszczenie, postanowiły zobaczyć, co
przyciągnęło ich uwagę.
Na średniej wielkości arkuszu pergaminu profesor Umbridge odręcznie
napisała tak oto brzmiący tekst:
–
OBWIESZCZENIE –
WIELKIEGO
INKWIZYTORA HOGWARTU
Uczniowie klas czwartych i
wyższych zainteresowani członkostwem w młodzieżowej formacji
wspierającej działania Ministerstwa proszeni są o stawienie się w
następny poniedziałek o godzinie osiemnastej w gabinecie Wielkiego
Inkwizytora (Dolores Umbridge).
Podpisano:
Dolores Jane Umbridge
Wielki Inkwizytor
– To chyba nie przyjdę dzisiaj na spotkanie klubu gargulkowego –
stwierdził jakiś niski chłopczyk, który przecisnął się między
starszymi uczniami i stał teraz tuż obok Teodora.
– A przeczytałeś dokładnie? – odparł brunet.
Chłopiec stanął na palcach, by lepiej widzieć górne linijki
tekstu i po chwili odszedł ze spuszczoną głową.
– Ale przynajmniej pogram w gargulki... – mruknął.
Teodor i Blaise z kolei odsunęli się na bok, przepuszczając tym
samym sporą już grupkę osób pragnących dowiedzieć się, co
takiego profesor Umbridge miała im do przekazania.
– Formacja wspierająca Ministerstwo? – powtórzył Blaise. –
Domyślasz się, o co jej może chodzić?
– Pojęcia nie mam – wzruszył ramionami. – Zobaczymy
wieczorem.
– Nie wyglądasz, jakby cię to interesowało – zauważył
Zabini.
– Fakt, mam ważniejsze sprawy na głowie – odrzekł wymijająco
Teodor – i nie wiem jak ty, ale ja chyba pójdę coś zjeść.
Nott wyszedł z salonu, jednak Blaise nie musiał narzekać na brak
towarzystwa, bo zaraz potem zjawili się pozostali Ślizgoni z ich
rocznika: Malfoy, Crabbe i Goyle. Usiedli – jak zwykle – na sofie
przed kominkiem: Draco pośrodku, a jego dwaj „goryle” po bokach.
Blaise zauważył, że blondyn bawi się małym, zielonym jabłkiem,
na którego widok jego towarzyszom wcale nie ciekła ślinka, a wręcz
przeciwnie – wydawało się, że ten owoc budził w nich wstręt, a
wstręt do czegokolwiek, co można zjeść, było w przypadku
Crabbe'a i Goyle'a zjawiskiem jak dotąd niespotykanym.
Oprócz tego Zabiniego zdziwił fakt, że Draco nie wykazał
najmniejszego zainteresowania nowym obwieszczeniem. Na to jednak
znalazł racjonalne wytłumaczenie.
– Wiesz, o co chodzi – bardziej stwierdził niż zapytał,
wskazując głową pergamin.
– Oczywiście – zaśmiał się. – Właściwie mam w tym swój
udział.
– To możesz chyba mnie, twojemu najlepszemu kumplowi, powiedzieć,
czym się ta cała „formacja wsparcia Ministerstwa” będzie
zajmować, co?
Malfoy przez chwilę milczał, układając w głowie słowa.
– Powiedzmy, że... będzie pomagać Umbridge w utrzymywaniu
porządku w Hogwarcie i egzekwowaniu kar – to ostatnie wypowiedział
z aż nadmierną lubością, a na jego twarzy pojawił się
tajemniczy uśmieszek.
Czarnoskóry spojrzał na niego podejrzliwie.
– Chcesz powiedzieć, że ma to polegać na dręczeniu szlam,
Gryfonów i zwolenników Dumbledore'a, tak? – Upewnił się.
Draco skinął głową.
– Ale jako prefekt ty już to robisz – stwierdził Blaise.
Blondyn głośno wypuścił powietrze z ust i gestem wskazał
koledze, by się do niego przybliżył.
– Teraz każdy będzie miał taką szansę – szepnął. – To
znaczy: każdy Ślizgon, bo widzisz, reszta o tym się nie dowie. Do
czasu – dodał z zadowoleniem. – Poza tym wreszcie mam haka na
przyjaciół naszego świętego wybawiciela.
Zabini uniósł brwi.
– Granger i Weasley?
– Zgadza się. Widzisz, z tego co wiem, Umbridge chce, żebyśmy –
jako jej pomocnicy – możliwość karania innych prefektów...
– Jakim cudem? – zdziwił się Blaise.
Malfoy prychnął.
– A co mnie to interesuje? Ważne, żeby to załatwiła –
stwierdził.
– Znając ją, to to załatwi – przyznał Zabini.
Po czym cała czwórka wybuchnęła śmiechem. Przekonani o tym, że
los w pełni zaczął sprzyjać uczniom domu Salazara Slytherina i o
tym, że wkrótce będzie do nich należał nie tylko Puchar Domów
czy Puchar Quidditcha, ale cały Hogwart...
Wtedy jeszcze żaden z nich nie zdawał sobie sprawy, jakie
niespodzianki szykuje dla nich ten jak dotąd łaskawy los. Nawet nie
przypuszczali, że za jakiś czas walka o szkolne trofea będzie
najmniejszym z ich zmartwień.
~
Nad Hogwartem wisiały ciemne chmury. Uczniowie z jękiem zawodu
wpatrywali się o okna, spodziewając się kolejnej iście
angielskiej ulewy.
– I tak nigdzie byśmy nie wyszły – stwierdziła Tracey,
wracając z lekcji transmutacji – McGonagall dowaliła nam tyle
zadań, że do Gwiazdki się z tym nie wyrobię. Hej, Sou! Chodź
już, no! Deszczu nie widziałaś?
Sophie najwyraźniej nie miała zamiaru ruszać się z miejsca. Stała
podparta o parapet, dokładnie tam, gdzie niedawno cytowała
przyjaciółce fragment książki mówiący o irysach egipskich. Tak
jak wtedy, wpatrywała się chatkę Hagrida, a konkretniej –
spacerującego wokół niej Skarabeusza.
– Sou, rusz się, bo zaraz zacznę przy ludziach opowiadać, że
świrujesz na punkcie...
– Nie świruję – wtrąciła nadzwyczaj spokojnym głosem. – Po
prostu... to nie daje mi spokoju, muszę dowiedzieć się, co to
wszystko ma znaczyć. Tak jakoś czuję, Trace... że to coś...
ważnego, że to może zmienić coś w moim życiu.
Nagle, w jednej chwili, z nieba poleciały niezliczone krople
deszczu. Skarabeusz zaczął drapać pazurami drzwi chatki gajowego.
Ten czym prędzej otworzył je i wpuścił zwierzę do środka.
Sophie odwróciła wzrok od okna.
– Też chciałabym wiedzieć, o co w tym wszystkim chodzi –
przyznała brunetka. – Zresztą, nie tylko z tym wszystkim,
ale też... ze wszystkim. Tak w ogóle. - Dodała po chwili.
– Co masz na myśli? – zainteresowała się Sophie.
– Wszystko! Chociażby Umbridge, której za nic nie mogę
zrozumieć. I jeszcze ten jej pomysł z grupą wsparcia...
– Formacją wsparcia – poprawiła ją Sophie.
– Na jedno wychodzi – Tracey wzruszyła ramionami. – Co my tam
mamy robić? Rozdawać na przerwach ulotki z hasłem „Wszyscy
kochajmy Knota”? Już widzę, jak to pomoże.
Ruda pokręciła głową.
– Na pewno ta formacja ma zajmować się czymś innym... Zresztą,
przekonamy się za tydzień.
– Zamierzasz wtedy do niej pójść? – spytała brunetka,
otwierając szerzej oczy ze zdumienia.
– Nie wiem, może... – powiedziała cicho.
– A ja wiem, że się na to nie piszę – odparła pewnym tonem
Tracey. – Zwłaszcza, że – dodała szeptem – pierwszą osobą,
która będzie się chciała podpisać na liście członków, będzie
Draco...
Sophie skupiła wzrok na przyjaciółce, rozumiejąc, do czego
zmierza.
– A jak Draco, to i Pansy – stwierdziła.
Okularnica skinęła głową na potwierdzenie.
– Dokładnie. I co, Sou – zagadnęła – nadal masz ochotę na
wspieranie Ministerstwa?
Ruda spojrzała na nią z politowaniem i ze śmiechem odpowiedziała:
– I po co jeszcze mnie pytasz? Lepiej chodźmy do Wielkiej Sali.
Jak zaraz nie zjem lunchu, to zaraz padnę z głodu i już nikogo nie
będę miała okazji wesprzeć – oznajmiła, starając się nadać
swojemu głosowi pełen powagi ton, co jednak tylko rozbawiło
Tracey. Pomimo tego zgodziła się w duchu z przyjaciółką, że
czas najwyższy wziąć coś na ząb, szczególnie, że pogoda póki
co nie nastrajała do spacerów po błoniach, a żadna z dziewcząt
nie miała ochoty na spędzenie przerwy, powtarzając wiadomości na
następne lekcje. Udały się zatem na posiłek, choć nieco
nadłożyły drogi przez schody, które w ostatniej chwili obróciły
się i skierowały Ślizgonki zupełnie gdzie indziej, niż chciały.
Jednak wiele nie straciły, gdyż w Wielkiej Sali nigdy nie brakowało
przysmaków, a przy okazji mogły podziwiać piękne pejzaże,
wywieszone na jednym z rzadziej uczęszczanych korytarzy na parterze.
– Ktoś tu idzie – szepnęła w pewnym momencie Tracey.
Faktycznie, z naprzeciwka zmierzała kobieta. Z daleka nie było
widać jej twarzy, lecz przyjaciółki nie musiały czekać, aż
znajdzie się dostatecznie blisko, by rozpoznać w niej profesor
Trelawney, postać na tyle charakterystyczną, że stała się
rozpoznawalna nawet wśród uczniów, którzy – jak Sophie – nie
uczęszczali na jej zajęcia.
Nauczycielka wróżbiarstwa, jak zwykle zaopatrzona w ogromne okulary
(zatem jeśli ktoś dotąd twierdził, że to Tracey ma zbyt duże
oprawki, przy pierwszym spotkaniu z tą czarownicą zmieniał zdanie)
oraz co najmniej tuzin szali luźno owiniętych wokół jej szyi,
zataczała się, ściskając w chudej dłoni na wpół opróżnioną
butelkę sherry. Jej kręcone włosy były potargane jeszcze bardziej
niż zwykle, twarz poszarzała, a pod oczami pojawiły się ciemne
worki, dodatkowo uwydatnione przez powiększające soczewki. Kobieta
nerwowo rozglądała się dookoła, a w jej oczach widać było
wielki strach. Cały czas mamrotała coś pod nosem, lecz na tyle
niewyraźnie, że dopiero, gdy przyjaciółki przechodziły obok
niej, mogły rozróżnić wypowiadane z ogromnym przerażeniem słowa:
– Jutro... To j-już jutro... Jutro... Jutro...
Dziewczęta przystanęły, odprowadzając nauczycielkę wzrokiem.
Dopiero gdy zniknęła za załomem korytarza, upijając łyk cherry z
butelki, ruszyły dalej.
– Ostatni raz tak się przeraziła, jak zobaczyła ponuraka u
Pottera – powiedziała Tracey.
– Myślisz, że coś... przewidziała? – spytała niepewnie
Sophie.
Brunetka prychnęła.
– Ta powalona oszustka? Chyba nie w tym wcieleniu.
– Ale przyznasz, że coś zobaczyła. Coś, co ją
przeraziło... Bo nie wydaje mi się, żeby była aż na tyle
stuknięta, żeby między lekcjami plątać po szkole i upijać na
korytarzu.
– Z Trelawney nigdy nic nie wiadomo – skwitowała Tracey,
machając od niechcenia ręką. – Lepiej już chodźmy się najeść.
Sophie przytaknęła i podążyła za przyjaciółką, rzuciwszy
jeszcze okiem na pusty korytarz. Choć słyszała, że nauczycielka
wróżbiarstwa potrafiła się we wszystkim dopatrzyć omenów
śmierci i przepowiedni rychłej zagłady ludzkości, to podświadomie
czuła, że tym razem źródłem lęków kobiety było coś
poważniejszego niż urojone symbole na filiżance herbaty...
Po jej plecach przeszedł dreszcz.
Co takiego miało wydarzyć się następnego dnia?
No właśnie, co takiego? ;-; też myślę że Trelawney sama z siebie taka przerażona nie była :-:
OdpowiedzUsuńCrabbe i Goyle, ha! Nieładnie tak zwalać winę na Brown, niegrzeczne chłopczyki pfff! I znów ten intrygujący kot... kurczę, o co w tym wszystkim chodzi ;-;
Nawet nie wiesz jak potrafisz poprawić humor dodaniem rozdziału! Yup, mam teraz sto razy lepszy, bo stęskniłam się za tą historią :C
Nie mogę komentować za dużo, bo telefon... niestety :/ w każdym razie rozdział perła. ♥
Snape widzę dochodzenie prowadzi, ciekawe czy trafi na właściwy trop haha i nadal intryguje mnie to jabłko. Draco jeszcze się nim tak ostentacyjnie bawił. .
Jeśli Crabbe i Goyle nie chcą jeść czegoś, TO WIEDZ ŻE COŚ SIĘ DZIEJE haha :D
Czekam na kolejny rozdział! :3
Pozdrawiam ~ no-rules-in-my-world.blogspot.com
A dzięki, dzięki :)
UsuńBardzo się cieszę, że humor ci się poprawił, mnie odrobinę również, choć i tak nadal prześladuje mnie widmo jutrzejszego testu z wosu :P
Trzymaj się!
Jeżeli Crabbe i Goyle nie chcieli czegoś zjeść, to na prawdę jest to poważna sprawa. Bardzo podobało mi się, jak ukazałaś postać Snape`a w tym rozdziale. Oddałaś wszystkie jego cechy.
OdpowiedzUsuńNo i tajemnica jabłka. Draco jeszcze do tego tak się nim bawił pod nosem Zabiniego i tych dwóch goryli... ciekawe, co tam może być, dlatego czekam na następny rozdział i rozwiązanie zagadki.
Pozdrawiam :)