Dekrety Edukacyjne

22.09.: Kolejna część już jest :)

30.11.: Od poprzedniego odzewu minęły ponad dwa miesiące, widzę, jestem tego świadoma i tak dalej. Ale to nie znaczy, że Szarlotka przedwcześnie zniknie z tego świata, o nie. Potrzebuje tylko czasu.

30.08.: Czy też raczej, ja potrzebowałam/potrzebuję czasu. Taka tam realizacja ambitnych planów na przyszłość... ale żyję, żyję ;)

6. Wielka gra (część druga)

 Mniej więcej na godzinę przed kolacją zabawa powoli dobiegała końca. Ci, którzy w porę nie ewakuowali się ze ślizgońskiego salonu, siłą rzeczy zostali zmuszeni do posprzątania po imprezie, a raczej – usunięcia wszelkich dowodów na to, że ktokolwiek w tym czasie złamał szkolny regulamin. Kwestia przewróconych krzeseł czy porozrzucanych po podłodze papierków po musach-świstusach stała się sprawą drugorzędną.
Wprawdzie cała praca sprowadzała się do rzucenia kilku prostych zaklęć, lecz mimo to każdy wolał od tego obowiązku uciec. Crabbe i Goyle na przykład zawsze wymykali się wcześniej, bo zawsze jako pierwsi wychodzili na kolację (i jako ostatni wracali), ale tego dnia znacznie bardziej woleli wrócić do pokoju wspólnego i zabrać się do porządków, niż maszerować przez lochy, czując ciarki na plecach. Nie tylko z zimna, ale chyba przede wszystkim ze strachu.
Wszystko przez to, że zostali pilnie wezwani przez Severusa Snape'a do jego gabinetu.
Zapukawszy w dębowe drzwi, ostrożnie przestąpili próg. Nauczyciel już tam na nich czekał, a jego mina nie wskazywała na to, żeby chciał im pogratulować zwycięstwa w meczu.
– Siadajcie – wskazał im dwa dodatkowe krzesła dostawione do jego biurka.
Chłopcy posłusznie wypełnili polecenie, starali się jednak unikać przeszywającego spojrzenia profesora i z zainteresowaniem wpatrywali się w talerz ze starannie wykonanymi kanapkami i stojące obok niego trzy szklanki z różowym, parującym płynem.
Snape, zająwszy swoje miejsce po drugiej stronie biurka, jakby od niechcenia machnął różdżką, przesuwając napoje w stronę Ślizgonów.
– To w nagrodę za zwycięstwo – odrzekł. – Sok z pigwy syberyjskiej.
Poczęstunek nieco ich zaskoczył, lecz po chwili wahania obaj upili łyk ciepłego, słodkiego napoju. Potem Goyle sięgnął po kanapkę, po czym Crabbe zrobił to samo.
– Dobrze... – mruknął nauczyciel. – Przy okazji, mam do was pytanie.
– Tak? – powiedział Goyle, przeżuwając chleb.
– Jakiś czas temu prosiłem was o zaniesienie czegoś profesor Umbridge... Czy zrobiliście dokładnie to, czego chciałem?
Popatrzyli na siebie, nie do końca rozumiejąc, co Snape miał na myśli.
– Zapytam inaczej... czy nie wzięliście czegoś, co nie należało do was?
W ich oczach zaczęło malować się przerażenie, wywołane nie tyle co samym pytaniem, co tonem i postawą nauczyciela oraz atmosferą, którą roztaczał, pełną tajemniczości i grozy.
– Ee... Wzięliśmy... – w końcu powiedział cicho Crabbe. Goyle z nietęgą miną przytaknął.
– Co wzięliście? – Syknął, próbując chociaż po części ukryć swoje zdenerwowanie.
– Jabłka...
– Z tego worka... – dodał Crabbe.
– Z worka? Jesteście tego pewni? – spytał profesor.
Pokiwali głowami, choć zastanawiali się, po co zadał im to pytanie. Żaden z nich nie przypominał sobie, żeby gdzieś indziej w sali znajdowało się cokolwiek do jedzenia.
– Mam nadzieję – odparł chłodno. – Zatem... jeszcze zostaje jedna sprawa.
Goyle wypił do dna zawartość swojej szklanki.
– Tak, panie profesorze? – zapytał niepewnie.
– Ostatnio zniknęła stąd pewna rzecz – oznajmił – i bardzo możliwe, że któryś z uczniów uznał za bardzo zabawne podkradanie niepotrzebnych mu do niczego, za to bardzo cennych ingrediencji... Powiedzcie mi, czy wiecie, kto mógłby ukraść tę rzecz? Może ktoś zbyt długo się pakował, kręcił się przy biurku albo kredensie...?
Crabbe wzruszył ramionami.
– Nie, panie profesorze...
– Ale... Ja chyba widziałem... – wyjąkał Goyle.
– Kogo? – spytał niemalże w tej samej chwili Snape, patrząc Ślizgonowi prosto w oczy.
– B-Brown...
– Co brown? Wyrażaj się jaśniej, Goyle – rzucił z prawie że zaciśniętych ust profesor.
– No... ta Brown... ta Gryfonka... – wydukał chłopak. – Parę dni temu się tak dziwnie kręciła przy pana biurku... Oddała próbkę eliksiru i stała tam, nie wiadomo po co...
– Świetnie – przerwał mu nauczyciel – tyle chciałem wiedzieć. Możecie iść, tylko... Nie mówcie nikomu o tej rozmowie. Jasne? – zagrzmiał.
Przytaknęli, a następnie wstali i czym prędzej wyszli, by udać się na kolację w Wielkiej Sali, a Crabbe przy okazji zabrał jeszcze jedną kanapkę.
Snape szybkim ruchem opróżnił ich szklanki i z hukiem zatrzasnął drzwi. Brown... wydawało mu się mało prawdopodobne, żeby ona miała ukraść cokolwiek z sali, zwłaszcza, że już na widok zwykłego, odciętego ogona jaszczurki żołądek podchodził jej do gardła, choć z drugiej strony... Przecież jego pamiątki po Lily nie wzbudziłyby u nikogo obrzydzenia... Może z wyjątkiem szczelnie zamkniętej w słoiku porozcinanej, zdechłej żaby. Pewnego popołudnia, po powrocie z mugolskiej szkoły wtedy jeszcze mała dziewczynka pokazała mu, jak robiła sekcję zwłok zwierzęcia na lekcji przyrody. On z kolei opowiadał jej, co z tej niepozornej, złapanej nad stawem żabki zrobiłby czarodziej. Już wtedy wiedział, że z żabiej wątroby wyrabiano eliksir na zatrucie morskimi roślinami i niektórymi rybami, a jej mięso przykładano czasem na oparzenia meduzy, jeśli nic lepszego pod ręką się nie znalazło (chyba, że miało to miejsce we Francji – tam każdy raczej by taką żabę zjadł, ale tym żadne z dzieci się nie przejmowało, bo o podróżach po Europie mogły jedynie śnić).
Za dużo rozmyślasz, Severusie, szepnął cichy głos w jego głowie.
Profesor westchnął. Wiedział, że zdecydowanie zbyt często odpływał myślami gdzieś daleko, zastanawiał się, marzył, wspominał... O tak, zdecydowanie za dużo razy wracał do momentów, które przeminęły i nigdy nie wrócą.
Zupełnie jak Lily.
Ale cóż innego mu zostało? Rodziny nie miał, a za przyjaciół służyły mu księgi i pracownia, gdzie całymi dniami warzył mikstury...
Sięgnął do kieszeni i wyjąwszy z niej pustą fiolkę po veritaserum, przypomniał sobie, że po rozmowie z dwoma Ślizgonami miał zacząć przygotowywanie nowej porcji eliksiru. Wyciągnął zatem z płóciennego worka niedawno zakupione składniki, na blacie postawił nieduży, srebrny kociołek i zabrał się do pracy. W przeciwieństwie do większości czarodziejów, nie potrzebował za każdym razem zerkać do instrukcji. Doskonale pamiętał każdy, nawet najdrobniejszy ruch, który powinien wykonać i jedyna rzecz, która jeszcze była mu niezbędna, to spokój. Niezmącony spokój, o który – na szczęście – w sobotnie popołudnie w nauczycielskim gabinecie nie było trudno.
~
Emocje wywołane ostatnim meczem zdążyły już opaść, a większość Ślizgonów zaczęła zdawać sobie sprawę, że nieubłaganie zbliżają się egzaminy końcowe. To był główny powód, dla którego uczniowie piątego oraz siódmego roku wcale nie cieszyli się z powodu nadchodzącej Wielkanocy. Zresztą, nauczyciele zadawali im tyle prac domowych, że wielu z nich nawet nie miało czasu, żeby rozmyślać o tak – jakby się wydawało – błahych sprawach jak to, czy rodzice wyślą im jakieś prezenty albo to, czy na czas świąt sklepy w Hogsmeade będą zamknięte. Mogłoby się wydawać, że nic nie było w stanie oderwać uczniów od przygotowań do egzaminów i pospiesznie przepisywanych referatów na chwilę przed zajęciami. Prawda jednak okazała się nieco inna.
Pierwszą rzeczą, która przykuła uwagę Blaise'a, był fakt, że Teodor, zazwyczaj siedzący w jakimś ciemnym zakątku sali, gdzie nawet go nie zauważał, stał i wpatrywał się w zawieszone na tablicy ogłoszenie, wyglądające z daleka na oficjalny, poważny dokument. Gdy podszedł bliżej, u dołu kartki zauważył podpis profesor Umbridge.
– Nowy dekret? – zagadnął Notta.
Brunet pokręcił głową.
– Ogłoszenie – oznajmił tajemniczym tonem.
Zabini, nieco zaskoczony, zaczął czytać treść pisma. W tym samym czasie grupka dziewcząt z siódmej klasy weszła do salonu. Zamierzały wyjść na śniadanie, lecz spostrzegłszy chłopców czytających nowe obwieszczenie, postanowiły zobaczyć, co przyciągnęło ich uwagę.
Na średniej wielkości arkuszu pergaminu profesor Umbridge odręcznie napisała tak oto brzmiący tekst:

OBWIESZCZENIE –
WIELKIEGO INKWIZYTORA HOGWARTU

Uczniowie klas czwartych i wyższych zainteresowani członkostwem w młodzieżowej formacji wspierającej działania Ministerstwa proszeni są o stawienie się w następny poniedziałek o godzinie osiemnastej w gabinecie Wielkiego Inkwizytora (Dolores Umbridge).

Podpisano:
Dolores Jane Umbridge
Wielki Inkwizytor

– To chyba nie przyjdę dzisiaj na spotkanie klubu gargulkowego – stwierdził jakiś niski chłopczyk, który przecisnął się między starszymi uczniami i stał teraz tuż obok Teodora.
– A przeczytałeś dokładnie? – odparł brunet.
Chłopiec stanął na palcach, by lepiej widzieć górne linijki tekstu i po chwili odszedł ze spuszczoną głową.
– Ale przynajmniej pogram w gargulki... – mruknął.
Teodor i Blaise z kolei odsunęli się na bok, przepuszczając tym samym sporą już grupkę osób pragnących dowiedzieć się, co takiego profesor Umbridge miała im do przekazania.
– Formacja wspierająca Ministerstwo? – powtórzył Blaise. – Domyślasz się, o co jej może chodzić?
– Pojęcia nie mam – wzruszył ramionami. – Zobaczymy wieczorem.
– Nie wyglądasz, jakby cię to interesowało – zauważył Zabini.
– Fakt, mam ważniejsze sprawy na głowie – odrzekł wymijająco Teodor – i nie wiem jak ty, ale ja chyba pójdę coś zjeść.
Nott wyszedł z salonu, jednak Blaise nie musiał narzekać na brak towarzystwa, bo zaraz potem zjawili się pozostali Ślizgoni z ich rocznika: Malfoy, Crabbe i Goyle. Usiedli – jak zwykle – na sofie przed kominkiem: Draco pośrodku, a jego dwaj „goryle” po bokach. Blaise zauważył, że blondyn bawi się małym, zielonym jabłkiem, na którego widok jego towarzyszom wcale nie ciekła ślinka, a wręcz przeciwnie – wydawało się, że ten owoc budził w nich wstręt, a wstręt do czegokolwiek, co można zjeść, było w przypadku Crabbe'a i Goyle'a zjawiskiem jak dotąd niespotykanym.
Oprócz tego Zabiniego zdziwił fakt, że Draco nie wykazał najmniejszego zainteresowania nowym obwieszczeniem. Na to jednak znalazł racjonalne wytłumaczenie.
– Wiesz, o co chodzi – bardziej stwierdził niż zapytał, wskazując głową pergamin.
– Oczywiście – zaśmiał się. – Właściwie mam w tym swój udział.
– To możesz chyba mnie, twojemu najlepszemu kumplowi, powiedzieć, czym się ta cała „formacja wsparcia Ministerstwa” będzie zajmować, co?
Malfoy przez chwilę milczał, układając w głowie słowa.
– Powiedzmy, że... będzie pomagać Umbridge w utrzymywaniu porządku w Hogwarcie i egzekwowaniu kar – to ostatnie wypowiedział z aż nadmierną lubością, a na jego twarzy pojawił się tajemniczy uśmieszek.
Czarnoskóry spojrzał na niego podejrzliwie.
– Chcesz powiedzieć, że ma to polegać na dręczeniu szlam, Gryfonów i zwolenników Dumbledore'a, tak? – Upewnił się.
Draco skinął głową.
– Ale jako prefekt ty już to robisz – stwierdził Blaise.
Blondyn głośno wypuścił powietrze z ust i gestem wskazał koledze, by się do niego przybliżył.
– Teraz każdy będzie miał taką szansę – szepnął. – To znaczy: każdy Ślizgon, bo widzisz, reszta o tym się nie dowie. Do czasu – dodał z zadowoleniem. – Poza tym wreszcie mam haka na przyjaciół naszego świętego wybawiciela.
Zabini uniósł brwi.
– Granger i Weasley?
– Zgadza się. Widzisz, z tego co wiem, Umbridge chce, żebyśmy – jako jej pomocnicy – możliwość karania innych prefektów...
– Jakim cudem? – zdziwił się Blaise.
Malfoy prychnął.
– A co mnie to interesuje? Ważne, żeby to załatwiła – stwierdził.
– Znając ją, to to załatwi – przyznał Zabini.
Po czym cała czwórka wybuchnęła śmiechem. Przekonani o tym, że los w pełni zaczął sprzyjać uczniom domu Salazara Slytherina i o tym, że wkrótce będzie do nich należał nie tylko Puchar Domów czy Puchar Quidditcha, ale cały Hogwart...
Wtedy jeszcze żaden z nich nie zdawał sobie sprawy, jakie niespodzianki szykuje dla nich ten jak dotąd łaskawy los. Nawet nie przypuszczali, że za jakiś czas walka o szkolne trofea będzie najmniejszym z ich zmartwień.
~
Nad Hogwartem wisiały ciemne chmury. Uczniowie z jękiem zawodu wpatrywali się o okna, spodziewając się kolejnej iście angielskiej ulewy.
– I tak nigdzie byśmy nie wyszły – stwierdziła Tracey, wracając z lekcji transmutacji – McGonagall dowaliła nam tyle zadań, że do Gwiazdki się z tym nie wyrobię. Hej, Sou! Chodź już, no! Deszczu nie widziałaś?
Sophie najwyraźniej nie miała zamiaru ruszać się z miejsca. Stała podparta o parapet, dokładnie tam, gdzie niedawno cytowała przyjaciółce fragment książki mówiący o irysach egipskich. Tak jak wtedy, wpatrywała się chatkę Hagrida, a konkretniej – spacerującego wokół niej Skarabeusza.
– Sou, rusz się, bo zaraz zacznę przy ludziach opowiadać, że świrujesz na punkcie...
– Nie świruję – wtrąciła nadzwyczaj spokojnym głosem. – Po prostu... to nie daje mi spokoju, muszę dowiedzieć się, co to wszystko ma znaczyć. Tak jakoś czuję, Trace... że to coś... ważnego, że to może zmienić coś w moim życiu.
Nagle, w jednej chwili, z nieba poleciały niezliczone krople deszczu. Skarabeusz zaczął drapać pazurami drzwi chatki gajowego. Ten czym prędzej otworzył je i wpuścił zwierzę do środka.
Sophie odwróciła wzrok od okna.
– Też chciałabym wiedzieć, o co w tym wszystkim chodzi – przyznała brunetka. – Zresztą, nie tylko z tym wszystkim, ale też... ze wszystkim. Tak w ogóle. - Dodała po chwili.
– Co masz na myśli? – zainteresowała się Sophie.
– Wszystko! Chociażby Umbridge, której za nic nie mogę zrozumieć. I jeszcze ten jej pomysł z grupą wsparcia...
– Formacją wsparcia – poprawiła ją Sophie.
– Na jedno wychodzi – Tracey wzruszyła ramionami. – Co my tam mamy robić? Rozdawać na przerwach ulotki z hasłem „Wszyscy kochajmy Knota”? Już widzę, jak to pomoże.
Ruda pokręciła głową.
– Na pewno ta formacja ma zajmować się czymś innym... Zresztą, przekonamy się za tydzień.
– Zamierzasz wtedy do niej pójść? – spytała brunetka, otwierając szerzej oczy ze zdumienia.
– Nie wiem, może... – powiedziała cicho.
– A ja wiem, że się na to nie piszę – odparła pewnym tonem Tracey. – Zwłaszcza, że – dodała szeptem – pierwszą osobą, która będzie się chciała podpisać na liście członków, będzie Draco...
Sophie skupiła wzrok na przyjaciółce, rozumiejąc, do czego zmierza.
– A jak Draco, to i Pansy – stwierdziła.
Okularnica skinęła głową na potwierdzenie.
– Dokładnie. I co, Sou – zagadnęła – nadal masz ochotę na wspieranie Ministerstwa?
Ruda spojrzała na nią z politowaniem i ze śmiechem odpowiedziała:
– I po co jeszcze mnie pytasz? Lepiej chodźmy do Wielkiej Sali. Jak zaraz nie zjem lunchu, to zaraz padnę z głodu i już nikogo nie będę miała okazji wesprzeć – oznajmiła, starając się nadać swojemu głosowi pełen powagi ton, co jednak tylko rozbawiło Tracey. Pomimo tego zgodziła się w duchu z przyjaciółką, że czas najwyższy wziąć coś na ząb, szczególnie, że pogoda póki co nie nastrajała do spacerów po błoniach, a żadna z dziewcząt nie miała ochoty na spędzenie przerwy, powtarzając wiadomości na następne lekcje. Udały się zatem na posiłek, choć nieco nadłożyły drogi przez schody, które w ostatniej chwili obróciły się i skierowały Ślizgonki zupełnie gdzie indziej, niż chciały. Jednak wiele nie straciły, gdyż w Wielkiej Sali nigdy nie brakowało przysmaków, a przy okazji mogły podziwiać piękne pejzaże, wywieszone na jednym z rzadziej uczęszczanych korytarzy na parterze.
– Ktoś tu idzie – szepnęła w pewnym momencie Tracey.
Faktycznie, z naprzeciwka zmierzała kobieta. Z daleka nie było widać jej twarzy, lecz przyjaciółki nie musiały czekać, aż znajdzie się dostatecznie blisko, by rozpoznać w niej profesor Trelawney, postać na tyle charakterystyczną, że stała się rozpoznawalna nawet wśród uczniów, którzy – jak Sophie – nie uczęszczali na jej zajęcia.
Nauczycielka wróżbiarstwa, jak zwykle zaopatrzona w ogromne okulary (zatem jeśli ktoś dotąd twierdził, że to Tracey ma zbyt duże oprawki, przy pierwszym spotkaniu z tą czarownicą zmieniał zdanie) oraz co najmniej tuzin szali luźno owiniętych wokół jej szyi, zataczała się, ściskając w chudej dłoni na wpół opróżnioną butelkę sherry. Jej kręcone włosy były potargane jeszcze bardziej niż zwykle, twarz poszarzała, a pod oczami pojawiły się ciemne worki, dodatkowo uwydatnione przez powiększające soczewki. Kobieta nerwowo rozglądała się dookoła, a w jej oczach widać było wielki strach. Cały czas mamrotała coś pod nosem, lecz na tyle niewyraźnie, że dopiero, gdy przyjaciółki przechodziły obok niej, mogły rozróżnić wypowiadane z ogromnym przerażeniem słowa:
– Jutro... To j-już jutro... Jutro... Jutro...
Dziewczęta przystanęły, odprowadzając nauczycielkę wzrokiem. Dopiero gdy zniknęła za załomem korytarza, upijając łyk cherry z butelki, ruszyły dalej.
– Ostatni raz tak się przeraziła, jak zobaczyła ponuraka u Pottera – powiedziała Tracey.
– Myślisz, że coś... przewidziała? – spytała niepewnie Sophie.
Brunetka prychnęła.
– Ta powalona oszustka? Chyba nie w tym wcieleniu.
– Ale przyznasz, że coś zobaczyła. Coś, co ją przeraziło... Bo nie wydaje mi się, żeby była aż na tyle stuknięta, żeby między lekcjami plątać po szkole i upijać na korytarzu.
– Z Trelawney nigdy nic nie wiadomo – skwitowała Tracey, machając od niechcenia ręką. – Lepiej już chodźmy się najeść.
Sophie przytaknęła i podążyła za przyjaciółką, rzuciwszy jeszcze okiem na pusty korytarz. Choć słyszała, że nauczycielka wróżbiarstwa potrafiła się we wszystkim dopatrzyć omenów śmierci i przepowiedni rychłej zagłady ludzkości, to podświadomie czuła, że tym razem źródłem lęków kobiety było coś poważniejszego niż urojone symbole na filiżance herbaty...
Po jej plecach przeszedł dreszcz.
Co takiego miało wydarzyć się następnego dnia?

3 komentarze:

  1. No właśnie, co takiego? ;-; też myślę że Trelawney sama z siebie taka przerażona nie była :-:
    Crabbe i Goyle, ha! Nieładnie tak zwalać winę na Brown, niegrzeczne chłopczyki pfff! I znów ten intrygujący kot... kurczę, o co w tym wszystkim chodzi ;-;
    Nawet nie wiesz jak potrafisz poprawić humor dodaniem rozdziału! Yup, mam teraz sto razy lepszy, bo stęskniłam się za tą historią :C
    Nie mogę komentować za dużo, bo telefon... niestety :/ w każdym razie rozdział perła. ♥
    Snape widzę dochodzenie prowadzi, ciekawe czy trafi na właściwy trop haha i nadal intryguje mnie to jabłko. Draco jeszcze się nim tak ostentacyjnie bawił. .
    Jeśli Crabbe i Goyle nie chcą jeść czegoś, TO WIEDZ ŻE COŚ SIĘ DZIEJE haha :D
    Czekam na kolejny rozdział! :3
    Pozdrawiam ~ no-rules-in-my-world.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A dzięki, dzięki :)
      Bardzo się cieszę, że humor ci się poprawił, mnie odrobinę również, choć i tak nadal prześladuje mnie widmo jutrzejszego testu z wosu :P

      Trzymaj się!

      Usuń
  2. Jeżeli Crabbe i Goyle nie chcieli czegoś zjeść, to na prawdę jest to poważna sprawa. Bardzo podobało mi się, jak ukazałaś postać Snape`a w tym rozdziale. Oddałaś wszystkie jego cechy.
    No i tajemnica jabłka. Draco jeszcze do tego tak się nim bawił pod nosem Zabiniego i tych dwóch goryli... ciekawe, co tam może być, dlatego czekam na następny rozdział i rozwiązanie zagadki.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń



Obserwatorzy