Kolejny poranek, jak i całe przedpołudnie nie różniły się
specjalnie od innych. Pobudka, próby zagięcia linii czasu siłą
woli, później niechętne wygramolenie się z łóżka, ubranie, a w
końcu śniadanie w Wielkiej Sali, po którym rozpoczynały się
zajęcia. Niektórzy mieli to szczęście, że zaczynali dzień od
godziny historii magii, podczas której mogli jeszcze na ten krótki
czas uciekać do krainy snów.
Również w czasie lunchu nie zdarzyło się nic szczególnego, jeśli
nie liczyć nagłego polepszenia pogody. Po posiłku Ślizgoni z
piątej klasy już w nieco lepszych nastrojach udali się na zajęcia
popołudniowe – zaklęcia z profesorem Flitwickiem, przez całe
dwie godziny zerkając w stronę okien. Mało kto zaprzątał sobie
głowę Zaklęciem Spowalniającym.
Po zakończeniu lekcji szkolne błonia przeżyły prawdziwe
oblężenie. Puchoni pobiegli na trening quidditcha, dzieciaki bawiły
się w najlepsze, a starsi uczniowie po prostu cieszyli się piękną
pogodą albo – jak Fred i George Weasleyowie, szkolni mistrzowie
dowcipu – już szykowali nowe psikusy. Nieliczni jednak, jak
Teodor, woleli pozostać w salonach, by wykorzystać chwilowo
panujący tam spokój i uporać się z rosnącą stertą prac
domowych do napisania.
Chłopak wertował jedną z ksiąg o tytule Ile wytrzyma Twoja
różdżka, gdy drzwi pokoju wspólnego nagle się otworzyły.
Momentalnie uniósł głowę, ale odetchnął z ulgą, gdy nie
zobaczył w nich żadnej nieprzyjaznej twarzy, a wręcz przeciwnie,
bowiem do salonu Ślizgonów wkroczyły Tracey oraz Sophie.
– Cześć – rzuciła ruda.
Okularnica trąciła ją łokciem.
– Co...? – rzuciła bezgłośnie. – Aha! – Wypaliła po
chwili, klaszcząc dłonią w czoło. – Chciałam... Chciałyśmy
się ciebie spytać o pewną rzecz.
Teodor spojrzał na nie z nieco większym zainteresowaniem niż przed
chwilą, co Sophie potraktowała jako zachętę do kontynuowania.
Wytłumaczyła zatem, że wraz z Tracey miała problem z opisaniem
pewnego zjawiska, wymienionego wśród zagadnień na najbliższy test
z transmutacji. Brunet zaczął wodzić wzrokiem dookoła, jakby
chciał znaleźć rozwiązanie na jednej ze ścian, lecz po chwili
zastanowienia odparł, że on też sobie nie potrafi z tym poradzić.
– Ale po co się martwić? – dodał.
Rudowłosa otworzyła szerzej oczy, a na usta już cisnęły się jej
słowa „chyba zwariowałeś!”, których jednak ostatecznie nie
wypowiedziała.
– Przecież to jedno z pytań na „wybitny” – wyjaśnił,
widząc jej minę. – I założę się, że nawet Granger na tym
polegnie.
– Na „wybitny”? – zdziwiła się dziewczyna. – Wydawało mi
się, że nie... W każdym razie dzięki – podsumowała z
uśmiechem. – A ty co robisz? – Zerknęła na rozłożone na
stoliku notatki i księgę o różdżkarstwie. – To praca
semestralna na zaklęcia?
– Tak – odparł. – Niestety jakiś kretyn sprzątnął mi
sprzed nosa książkę, sto razy lepszą od tego gniota dla wiedźm
domowych – wskazał na dość sporych rozmiarów wolumin.
– A jaki miała tytuł?
– Trwałe uszkodzenia różdżek i innych sprzętów magicznych.
– Bertranda Whistle?
Chłopak skinął głową, a Sophie... zaczęła głośno się śmiać.
– Ten „kretyn” przed chwilą oddał ją do biblioteki, a teraz
stoi tu i rozmawia z tobą – oznajmiła, chichocząc.
– Wybacz... – powiedział lekko speszony Ślizgon.
– Nie szkodzi – ruda machnęła ręką. – To może już nie
będziemy ci przeszkadzać, co, Trace?
Brunetka przytaknęła. Obie usiadły przy jednym z pustych stolików,
natomiast Teodor czym prędzej udał się do szkolnej biblioteki,
zanim ktoś inny zapragnąłby sięgnąć po wspomnianą książkę.
Dziewczęta, jak zwykle, zajęły się rozmową, przegryzając
łakocie z Miodowego Królestwa, które jakimś cudem jeszcze
pozostały nietknięte od czasu ostatniej wizyty w cukierni. Nie
zdążyły jednak nacieszyć się spokojem zbyt długo.
Niespełna kilka minut po wyjściu Teodora do salonu wleciał
zaczarowany papierowy samolocik. Prawie nikt nie zwrócił uwagi na
fruwający przedmiot; może jedna czy dwie osoby zerknęły na niego
z zaciekawieniem, gdyż w szkole używano ich raczej tylko na
zajęciach, próbując przesyłać sobie wiadomości, nie ściągając
na siebie uwagi nauczyciela. Czasami bawiły się nimi dzieci, ale w
tamtym momencie w pokoju wspólnym zostali jedynie starsi uczniowie,
ci z kolei byli zbyt zajęci swoimi sprawami, by poświęcać czas na
zaczarowywanie kartek.
Samolot krążył przez chwilę po salonie, by w końcu zgrabnie
wylądować tuż przed nosem Sophie. Rudowłosa niepewnie wzięła go
w dłonie i rozprostowała bladozielony arkusik, na którym, jak się
okazało, napisano tak oto brzmiącą wiadomość:
Przyjdźcie do sali wejściowej. Coś się tu szykuje.
Teodor
– Co? – spytała na głos.
– Co? – zapytała ją Tracey.
– Właśnie nie wiem, co – odparła Roper. – Teodor pisze,
żebyśmy przyszły do sali wejściowej... Ale nie mam pojęcia,
czemu.
Brunetka po krótkiej chwili przybrała ponury, a zarazem zaskoczony
wyraz twarzy.
– Myślisz, że... to jest to, co miało się zdarzyć dzisiaj?
Sophie w odpowiedzi kiwnęła głową, po czym obie bez słowa
zarzuciły na ramiona swoje torby i wyszły na korytarz. Pobiegły w
kierunku najbliższych schodów prowadzących na parter. Spojrzały
na siebie z przerażeniem, gdy z oddali dobiegły do ich uszu
stłumione krzyki.
– Wróżby Trelawney się sprawdzają... Tego to ja bym się nigdy
nie spodziewała... – szeptała Tracey.
Na parterze Ślizgonki spotkały już całkiem sporą grupę uczniów
z różnych klas i domów. Wszyscy wyglądali na zainteresowanych
czymś, jak domyślały się dziewczęta – źródłem słyszanych
przez nie krzyków. Nie przejmując się zbędnymi uprzejmościami,
przecisnęły się między wysokimi Gryfonami, by zobaczyć coś
więcej. Jak się okazało, czarodzieje tworzyli niezbyt równy,
pusty w środku okrąg, a raczej – prawie pusty, ponieważ pośród
kilku wyświechtanych, niedopinających się walizek stał tam nie
kto inny niż profesor Trelawney w takim samym, o ile nie gorszym,
stanie, w jakim poprzedniego dnia spotkały ją Ślizgonki. Kobieta
szlochała, wycierając się co chwila i tak już przemoczoną
chusteczką.
– A może... to samospełniająca się wróżba? Udaje, że niby
coś się stało tylko po to, żeby ktoś jej w końcu uwierzył –
myślała na głos Tracey. Stojące nieopodal Gryfonki skarciły ją
wzrokiem, lecz ona wcale się tym nie przejęła.
– Myślisz, że Teodor by się wysilał i posyłał wiadomość
przez pół szkoły, jeśli chodziłoby o wariactwa niespełnionej
wróżbitki? – spytała cicho rudowłosa.
– Może chciał nam zrobić kawał?
– Mało śmieszny – odparła Sophie. – Poza tym – dodała
szeptem – Teodor i głupie żarty?
Brunetka skinęła głową, zgadzając się w duchu z przyjaciółką.
Takie dowcipy były zupełnie nie w jego stylu.
Dziewczęta jednak nie musiały się długo zastanawiać nad tym,
jaki był powód tego przedziwnego zgromadzenia w sali wejściowej,
gdyż niedługo później wkroczyła tam z aż nazbyt dumnie
podniesioną głową Dolores Umbridge. Trelawney instynktownie się
cofnęła, zahaczając przy okazji obcasem o jedną z walizek, która
uderzyła w kamienną posadzkę z głośnym hukiem.
– Proszę, nie, to nie dzieje się naprawdę... – jęczała.
Nauczycielka obrony przed czarną magią wyglądała na niewzruszoną.
Rozwinęła trzymany w dłoniach arkusz pergaminu i oficjalnym tonem
odczytała jego treść, z której jasno wynikało, że zgodnie z
decyzją Wielkiego Inkwizytora, odpowiedniego urzędu należącego do
odpowiedniego wydziału o trudnej do zapamiętania nazwie, a wreszcie
samego Ministra Magii pani – celowo pominięto tytuł naukowy –
Sybilla Trelawney od tego momentu utraciła posadę w Hogwarcie i
została zmuszona do opuszczenia zamku razem ze swoim dobytkiem,
zamkniętych w leżących na podłodze kufrach.
Kobieta wybuchnęła rozpaczliwym płaczem. Stojąca po przeciwnej
stronie zgromadzenia profesor McGonagall patrzała z odrazą na
Umbridge, nie rozumiejąc, jak można być tak nieczułym.
– Nie zdawałaś sobie sprawy, że to nastąpi? – spytała
Dolores z udawanym zdziwieniem. – Wiem, że nie potrafisz
przewidzieć nawet jutrzejszej pogody...
Gdy ciągnęła swój monolog, przerywany wrzaskami i wyciem
Trelawney, niektórzy Ślizgoni, z Malfoyem na czele, nie zamierzali
się powstrzymywać przed wymienianiem między sobą szyderczych uwag
dotyczących ich – byłej już – nauczycielki. Tracey z kolei
próbowała powstrzymywać się od śmiechu, widząc grupkę
rozpłakanych Gryfonek.
Wszyscy jednak zamilkli, gdy do zamku wkroczył dyrektor, Albus
Dumbledore. O dziwo, wcale nie wyglądał na zmartwionego. Umbridge w
pierwszej chwili poczuła się niepewnie, lecz chwilę później na
jej twarzy pojawił się ten sam szeroki, fałszywy uśmiech.
– Mam tutaj formalne wypowiedzenie, podpisane przeze mnie i przez
Ministra Magii. – Tu pojawiła się kolejna seria mądrze
brzmiących tytułów, nazw i urzędowych sformułowań określających
uprawnienia Wielkiego Inkwizytora. – Uznałam, że profesor
Trelawney nie spełnia odpowiednich kryteriów. Dałam jej
wymówienie.
– Ma pani całkowitą rację, profesor Umbridge. – Odparł
spokojnie Dumbledore. – Jako Wielki Inkwizytor ma pani prawo
udzielać wypowiedzeń moim nauczycielom. Nie ma pani prawa jednak
wyrzucać ich z tego zamku. Obawiam się, że to prawo nadal
przysługuje dyrektorowi tej szkoły, a moją wolą jest, żeby
profesor Trelawney pozostała w Hogwarcie.
– Niezła szopka się z tego zrobiła – szepnęła do ucha
przyjaciółce Tracey.
Sophie odpowiedziała:
– Coś mi się wydaje, że Umbridge chce nam pokazać, że to ona
tu rządzi, więc powinniśmy trzymać jej stronę...
– ...I zapisać się do tej jej grupy wsparcia?
– Dokładnie, ale... chyba nie wszystko poszło po jej myśli.
Spojrzała na Trelawney odprowadzaną przez kilku innych nauczycieli
do swojej komnaty, a następnie na Dumbledore'a, który oświadczał
jej, że nie musi szukać nowego nauczyciela wróżbiarstwa, gdyż
on, jako dyrektor, już znalazł kogoś na to stanowisko.
Zebrani z szokiem wpatrywali się w otwarte drzwi, za którymi na tle
mgły i ciemniejącego wieczornego nieba stanął najprawdziwszy w
świecie centaur.
~
Kolejne dni upłynęły młodym czarodziejom przede wszystkim na
nauce i rozmowach, których głównym tematem były ostatnie
wydarzenia. Chociaż zdecydowana większość uczniów (o ile nie
wszyscy) zgadzała się co do tego, że Trelawney była tak dobrą
nauczycielką jak krzyki mandragor przyjemnymi dla ucha, to wielu nie
popierało postawy Umbridge, obsypując ją przy każdej okazji co
najmniej niemiłymi epitetami.
Szybko nadszedł szczególny dla Ślizgonów dzień – poniedziałek.
Po obiedzie miały się odbyć zapisy do owianej tajemnicą
młodzieżowej formacji.
– Ja tam się nie mam zamiaru w to pakować – oświadczyła
Tracey, spoglądając z ukosa na gromadę przejętych uczniów w
pokoju wspólnym. – A ty? – Zwróciła się do stojącego pod
ścianą Teodora. – Na twoim miejscu zrobiłabym wszystko, żeby
zaszkodzić Dumbledore'owi i Potterowi.
– Co masz na myśli...?
– To chyba oczywiste! – wypaliła. – Gość daje wywiad do
jakiejś durnowatej gazety i opowiada wszystkim, że twój ojciec to
wcielone zło i bliski sługa Czarnego Pana. Ja bym się nieźle
wściekła...
Chłopak utkwił wzrok w ścianie naprzeciw niego.
– Mam to gdzieś. Malfoy zresztą też, tylko się boi o swoją
reputację. Ale nie mówmy o tym.
– Nie rozumiem cię... – odparła po chwili milczenia brunetka.
Wiedziała, że Teodor często przechodził obok wielu spraw
obojętnie, jednak sądziła, że bardziej się przejmie czymś, co
dotyczyło bezpośrednio jego. – Zaraz po pojawieniu się tego
idiotycznego wywiadu snuliście się z Draconem po korytarzach i
wyglądaliście, jakbyście mogli zabić wzrokiem każdego
napotkanego Gryfona, a teraz mi mówisz, że cię wcale nie rusza to,
że ktoś miesza twoją rodzinę z błotem. Dziwny jesteś, serio.
Na twarzy Notta pojawił się cień uśmiechu.
– Teraz to zauważyłaś?
Tracey westchnęła teatralnie i już zamierzała mu coś
odpowiedzieć, jednak w tej samej chwili znikąd pojawiła się
Sophie i zaczęła jej o czymś z ożywieniem w głosie opowiadać.
Teodor zrozumiał tylko tyle, że miało to jakiś związek z Hazelle
Tavish, ale ani nie chciał, ani nie był w stanie usłyszeć
wszystkiego, co rudowłosa mówiła. Wykorzystał tę okazję, by
dyskretnie się oddalić i nie narażać się na kolejne pytania
dotyczące wywiadu w „Żonglerze” i jego ojca.
Niespełna kilka dni wcześniej otrzymał od ojca list, w którym ten
krótko oznajmił, że musi odwołać ich wspólne spotkanie w
Wielkanoc. Za przyczynę podał jakieś ważne zadanie z
Ministerstwa, jednak Teodor wiedział, że w czasie świąt wszyscy
urzędnicy mieli wolne od pracy, zatem ta wymówka wydała mu się
mocno podejrzana.
Może jednak Potter mówił prawdę...?
Taka była jego pierwsza myśl po przeczytaniu listu od ojca.
Elementy układanki z każdą chwilą zdawały się przybierać coraz
wyraźniejszy kształt, pojedyncze znaki zaczęły się układać w
słowa, w jednoznaczną odpowiedź na pytania dotyczące przeszłości
Nottów:
Twój ojciec jest śmierciożercą, Teodorze.
Chłopak wiedział, co to dla niego oznacza, choć próbował wyprzeć
ze swojego umysłu tę myśl.
Tak jak wielu czuł, że wojna nadchodzi wielkimi krokami. A skoro
jego ojciec prawdopodobnie już dawno opowiedział się za jedną ze
stron...
To jego czeka ten sam los.
Zostaniesz mordercą, Teodorze.
Nie mordercą, który wymierza ostateczny cios, broniąc siebie
lub najbliższych.
Zostaniesz mordercą, który zabija niewinnych.
Ludobójcą.
Stojąc w pustym dormitorium, z listem w dłoni, spojrzał na leżącą
na nocnym stoliku książkę, którą niedawno skończył czytać.
Studium w szkarłacie.
Mogłoby się to wydawać zabawne, że czystej krwi czarodziej, w
dodatku Ślizgon, popołudniami zagłębia się w lekturze mugolskich
powieści.
W tamtej chwili jednak nic nie było dla niego zabawne.
Chwycił do rąk książkę i otworzył na pierwszej stronie, gdzie
wciąż znajdowała się napisana piórem dedykacja:
Mam nadzieję, że kiedy będziesz już na tyle duży, by tę
książkę przeczytać, będziesz wciąż pamiętał o mnie i o tym,
czego zdążyłam cię nauczyć.
Ciocia
PS Nie pokazuj tej książki nikomu. Zwłaszcza ojcu.
Na początku nie wiedział, dlaczego ma ją ukrywać. Dowiedział
się, gdy pewnego razu znalazł się w mugolskiej części Londynu i
na witrynie jednej z księgarń dostrzegł kilka innych powieści
tego samego autora.
Zwłaszcza ojcu... Czytając po raz kolejny słowa cioci
Agnes, pomyślał, że może ona znała prawdę o Nottach... Albo po
prostu wiedziała, że czystej krwi czarodziej raczej nie ucieszy się
na widok jedynego syna z mugolską lekturą w ręku.
Teodor stuknął różdżką w wewnętrzną okładkę książki,
ukazując drugi powód, dla którego nie chwalił się jej
posiadaniem – wyczarowaną przez niego kilka lat wcześniej
skrytkę, jak dotąd pustą. Poskładał pergamin z wiadomością od
ojca i włożył go do środka, zamknął skrytkę zaklęciem, by
pozostała niewidoczna, a książkę schował na dno szkolnego kufra.
Zdał sobie sprawę z tego, że się bał. Bał się tego, co może
się wkrótce zdarzyć, bał się swojego własnego ojca, ale bał
się też komukolwiek o tym powiedzieć. Dlatego postanowił z nikim
nie dzielić się swoimi podejrzeniami, a wszystkie obawy skryć pod
maską obojętności. Tak jak zazwyczaj, stanąć na uboczu i udawać,
że nic na tym świecie go nie obchodzi.
Teodor jest u Ciebie bardzo ciekawą postacią. Niby nic go nie obchodzi, spokojny, a jednak się boi. Tylko ukrywa to przed światem. To, że ojciec Notta jest Śmierciożercą jest pewne, ale ciekawe, czy Teo też dołączy do Śmierciożerców. Może i nie podziela zdania ojca, ale myślę, że będzie się bał mu sprzeciwić. Pozostaję jeszcze pytanie, co nauczyła go ciotka.
OdpowiedzUsuńCzekam niecierpliwie na następny rozdział i pozdrawiam.
Hmmm muszę przyznać że mnie zaskoczyłaś i to pozytywnie rozwijającym się opowiadaniem.
OdpowiedzUsuńosobiście się tego nie spodziewałam i jestem jak najbardziej pełna entuzjazmu.
Ogółem naprawdę nieźle wszystko ci wychodzi.
Stworzyłaś nietuzinkowe postacie i sprawiłaś, że całą historię czyta się z przyjemnością.
Po za tym masz lekki i przyjemny styl, który sprawia, że czyta się naprawdę przyjemnie.
I wszystko w jaki sposób się rozwija.
Osobiście jestem pod dużym wrażeniem i wcale nie będę tego ukrywać.
Nie chcąc się zatem powtarzać uciekam i życzę powodzenia.
A w wolnej chwili zapraszam na mój świat:
http://amara-ultionis.blogspot.com!
może zainteresuje cię sama historia!
Czekam cierpliwie na kolejne ;)
OdpowiedzUsuńJak mam w zwyczaju, w żółwim tempie dążę do rozwinięcia akcji :D W ogóle, ślicznie rysujesz! Farby tez preferujesz? (czujesz ten rym? :P). Zazdroszczę ludziom utalentowanym, zwłaszcza w dziedzinie, którą też się param ;) Tenshi
OdpowiedzUsuńO, ja bardzo lubię farby, ale najbardziej lubię pastele. Malowanie farbami średnio my wychodzi (ogólnie całe to malowanie średnio mi wychodzi, bo nie jestem uzdolniona w tym kierunku jakos szczególnie), ale sam proces malowania farbami bardziej mnie odpręża, niż pastelami czy ołówkiem :D
OdpowiedzUsuń