Dekrety Edukacyjne

22.09.: Kolejna część już jest :)

30.11.: Od poprzedniego odzewu minęły ponad dwa miesiące, widzę, jestem tego świadoma i tak dalej. Ale to nie znaczy, że Szarlotka przedwcześnie zniknie z tego świata, o nie. Potrzebuje tylko czasu.

30.08.: Czy też raczej, ja potrzebowałam/potrzebuję czasu. Taka tam realizacja ambitnych planów na przyszłość... ale żyję, żyję ;)

7. Brygada Inkwizycyjna (część pierwsza)

Kolejny poranek, jak i całe przedpołudnie nie różniły się specjalnie od innych. Pobudka, próby zagięcia linii czasu siłą woli, później niechętne wygramolenie się z łóżka, ubranie, a w końcu śniadanie w Wielkiej Sali, po którym rozpoczynały się zajęcia. Niektórzy mieli to szczęście, że zaczynali dzień od godziny historii magii, podczas której mogli jeszcze na ten krótki czas uciekać do krainy snów.
Również w czasie lunchu nie zdarzyło się nic szczególnego, jeśli nie liczyć nagłego polepszenia pogody. Po posiłku Ślizgoni z piątej klasy już w nieco lepszych nastrojach udali się na zajęcia popołudniowe – zaklęcia z profesorem Flitwickiem, przez całe dwie godziny zerkając w stronę okien. Mało kto zaprzątał sobie głowę Zaklęciem Spowalniającym.
Po zakończeniu lekcji szkolne błonia przeżyły prawdziwe oblężenie. Puchoni pobiegli na trening quidditcha, dzieciaki bawiły się w najlepsze, a starsi uczniowie po prostu cieszyli się piękną pogodą albo – jak Fred i George Weasleyowie, szkolni mistrzowie dowcipu – już szykowali nowe psikusy. Nieliczni jednak, jak Teodor, woleli pozostać w salonach, by wykorzystać chwilowo panujący tam spokój i uporać się z rosnącą stertą prac domowych do napisania.
Chłopak wertował jedną z ksiąg o tytule Ile wytrzyma Twoja różdżka, gdy drzwi pokoju wspólnego nagle się otworzyły. Momentalnie uniósł głowę, ale odetchnął z ulgą, gdy nie zobaczył w nich żadnej nieprzyjaznej twarzy, a wręcz przeciwnie, bowiem do salonu Ślizgonów wkroczyły Tracey oraz Sophie.
– Cześć – rzuciła ruda.
Okularnica trąciła ją łokciem.
– Co...? – rzuciła bezgłośnie. – Aha! – Wypaliła po chwili, klaszcząc dłonią w czoło. – Chciałam... Chciałyśmy się ciebie spytać o pewną rzecz.
Teodor spojrzał na nie z nieco większym zainteresowaniem niż przed chwilą, co Sophie potraktowała jako zachętę do kontynuowania. Wytłumaczyła zatem, że wraz z Tracey miała problem z opisaniem pewnego zjawiska, wymienionego wśród zagadnień na najbliższy test z transmutacji. Brunet zaczął wodzić wzrokiem dookoła, jakby chciał znaleźć rozwiązanie na jednej ze ścian, lecz po chwili zastanowienia odparł, że on też sobie nie potrafi z tym poradzić.
– Ale po co się martwić? – dodał.
Rudowłosa otworzyła szerzej oczy, a na usta już cisnęły się jej słowa „chyba zwariowałeś!”, których jednak ostatecznie nie wypowiedziała.
– Przecież to jedno z pytań na „wybitny” – wyjaśnił, widząc jej minę. – I założę się, że nawet Granger na tym polegnie.
– Na „wybitny”? – zdziwiła się dziewczyna. – Wydawało mi się, że nie... W każdym razie dzięki – podsumowała z uśmiechem. – A ty co robisz? – Zerknęła na rozłożone na stoliku notatki i księgę o różdżkarstwie. – To praca semestralna na zaklęcia?
– Tak – odparł. – Niestety jakiś kretyn sprzątnął mi sprzed nosa książkę, sto razy lepszą od tego gniota dla wiedźm domowych – wskazał na dość sporych rozmiarów wolumin.
– A jaki miała tytuł?
Trwałe uszkodzenia różdżek i innych sprzętów magicznych.
– Bertranda Whistle?
Chłopak skinął głową, a Sophie... zaczęła głośno się śmiać.
– Ten „kretyn” przed chwilą oddał ją do biblioteki, a teraz stoi tu i rozmawia z tobą – oznajmiła, chichocząc.
– Wybacz... – powiedział lekko speszony Ślizgon.
– Nie szkodzi – ruda machnęła ręką. – To może już nie będziemy ci przeszkadzać, co, Trace?
Brunetka przytaknęła. Obie usiadły przy jednym z pustych stolików, natomiast Teodor czym prędzej udał się do szkolnej biblioteki, zanim ktoś inny zapragnąłby sięgnąć po wspomnianą książkę.
Dziewczęta, jak zwykle, zajęły się rozmową, przegryzając łakocie z Miodowego Królestwa, które jakimś cudem jeszcze pozostały nietknięte od czasu ostatniej wizyty w cukierni. Nie zdążyły jednak nacieszyć się spokojem zbyt długo.
Niespełna kilka minut po wyjściu Teodora do salonu wleciał zaczarowany papierowy samolocik. Prawie nikt nie zwrócił uwagi na fruwający przedmiot; może jedna czy dwie osoby zerknęły na niego z zaciekawieniem, gdyż w szkole używano ich raczej tylko na zajęciach, próbując przesyłać sobie wiadomości, nie ściągając na siebie uwagi nauczyciela. Czasami bawiły się nimi dzieci, ale w tamtym momencie w pokoju wspólnym zostali jedynie starsi uczniowie, ci z kolei byli zbyt zajęci swoimi sprawami, by poświęcać czas na zaczarowywanie kartek.
Samolot krążył przez chwilę po salonie, by w końcu zgrabnie wylądować tuż przed nosem Sophie. Rudowłosa niepewnie wzięła go w dłonie i rozprostowała bladozielony arkusik, na którym, jak się okazało, napisano tak oto brzmiącą wiadomość:

Przyjdźcie do sali wejściowej. Coś się tu szykuje.
Teodor

– Co? – spytała na głos.
– Co? – zapytała ją Tracey.
– Właśnie nie wiem, co – odparła Roper. – Teodor pisze, żebyśmy przyszły do sali wejściowej... Ale nie mam pojęcia, czemu.
Brunetka po krótkiej chwili przybrała ponury, a zarazem zaskoczony wyraz twarzy.
– Myślisz, że... to jest to, co miało się zdarzyć dzisiaj?
Sophie w odpowiedzi kiwnęła głową, po czym obie bez słowa zarzuciły na ramiona swoje torby i wyszły na korytarz. Pobiegły w kierunku najbliższych schodów prowadzących na parter. Spojrzały na siebie z przerażeniem, gdy z oddali dobiegły do ich uszu stłumione krzyki.
– Wróżby Trelawney się sprawdzają... Tego to ja bym się nigdy nie spodziewała... – szeptała Tracey.
Na parterze Ślizgonki spotkały już całkiem sporą grupę uczniów z różnych klas i domów. Wszyscy wyglądali na zainteresowanych czymś, jak domyślały się dziewczęta – źródłem słyszanych przez nie krzyków. Nie przejmując się zbędnymi uprzejmościami, przecisnęły się między wysokimi Gryfonami, by zobaczyć coś więcej. Jak się okazało, czarodzieje tworzyli niezbyt równy, pusty w środku okrąg, a raczej – prawie pusty, ponieważ pośród kilku wyświechtanych, niedopinających się walizek stał tam nie kto inny niż profesor Trelawney w takim samym, o ile nie gorszym, stanie, w jakim poprzedniego dnia spotkały ją Ślizgonki. Kobieta szlochała, wycierając się co chwila i tak już przemoczoną chusteczką.
– A może... to samospełniająca się wróżba? Udaje, że niby coś się stało tylko po to, żeby ktoś jej w końcu uwierzył – myślała na głos Tracey. Stojące nieopodal Gryfonki skarciły ją wzrokiem, lecz ona wcale się tym nie przejęła.
– Myślisz, że Teodor by się wysilał i posyłał wiadomość przez pół szkoły, jeśli chodziłoby o wariactwa niespełnionej wróżbitki? – spytała cicho rudowłosa.
– Może chciał nam zrobić kawał?
– Mało śmieszny – odparła Sophie. – Poza tym – dodała szeptem – Teodor i głupie żarty?
Brunetka skinęła głową, zgadzając się w duchu z przyjaciółką. Takie dowcipy były zupełnie nie w jego stylu.
Dziewczęta jednak nie musiały się długo zastanawiać nad tym, jaki był powód tego przedziwnego zgromadzenia w sali wejściowej, gdyż niedługo później wkroczyła tam z aż nazbyt dumnie podniesioną głową Dolores Umbridge. Trelawney instynktownie się cofnęła, zahaczając przy okazji obcasem o jedną z walizek, która uderzyła w kamienną posadzkę z głośnym hukiem.
– Proszę, nie, to nie dzieje się naprawdę... – jęczała.
Nauczycielka obrony przed czarną magią wyglądała na niewzruszoną. Rozwinęła trzymany w dłoniach arkusz pergaminu i oficjalnym tonem odczytała jego treść, z której jasno wynikało, że zgodnie z decyzją Wielkiego Inkwizytora, odpowiedniego urzędu należącego do odpowiedniego wydziału o trudnej do zapamiętania nazwie, a wreszcie samego Ministra Magii pani – celowo pominięto tytuł naukowy – Sybilla Trelawney od tego momentu utraciła posadę w Hogwarcie i została zmuszona do opuszczenia zamku razem ze swoim dobytkiem, zamkniętych w leżących na podłodze kufrach.
Kobieta wybuchnęła rozpaczliwym płaczem. Stojąca po przeciwnej stronie zgromadzenia profesor McGonagall patrzała z odrazą na Umbridge, nie rozumiejąc, jak można być tak nieczułym.
– Nie zdawałaś sobie sprawy, że to nastąpi? – spytała Dolores z udawanym zdziwieniem. – Wiem, że nie potrafisz przewidzieć nawet jutrzejszej pogody...
Gdy ciągnęła swój monolog, przerywany wrzaskami i wyciem Trelawney, niektórzy Ślizgoni, z Malfoyem na czele, nie zamierzali się powstrzymywać przed wymienianiem między sobą szyderczych uwag dotyczących ich – byłej już – nauczycielki. Tracey z kolei próbowała powstrzymywać się od śmiechu, widząc grupkę rozpłakanych Gryfonek.
Wszyscy jednak zamilkli, gdy do zamku wkroczył dyrektor, Albus Dumbledore. O dziwo, wcale nie wyglądał na zmartwionego. Umbridge w pierwszej chwili poczuła się niepewnie, lecz chwilę później na jej twarzy pojawił się ten sam szeroki, fałszywy uśmiech.
– Mam tutaj formalne wypowiedzenie, podpisane przeze mnie i przez Ministra Magii. – Tu pojawiła się kolejna seria mądrze brzmiących tytułów, nazw i urzędowych sformułowań określających uprawnienia Wielkiego Inkwizytora. – Uznałam, że profesor Trelawney nie spełnia odpowiednich kryteriów. Dałam jej wymówienie.
– Ma pani całkowitą rację, profesor Umbridge. – Odparł spokojnie Dumbledore. – Jako Wielki Inkwizytor ma pani prawo udzielać wypowiedzeń moim nauczycielom. Nie ma pani prawa jednak wyrzucać ich z tego zamku. Obawiam się, że to prawo nadal przysługuje dyrektorowi tej szkoły, a moją wolą jest, żeby profesor Trelawney pozostała w Hogwarcie.
– Niezła szopka się z tego zrobiła – szepnęła do ucha przyjaciółce Tracey.
Sophie odpowiedziała:
– Coś mi się wydaje, że Umbridge chce nam pokazać, że to ona tu rządzi, więc powinniśmy trzymać jej stronę...
– ...I zapisać się do tej jej grupy wsparcia?
– Dokładnie, ale... chyba nie wszystko poszło po jej myśli.
Spojrzała na Trelawney odprowadzaną przez kilku innych nauczycieli do swojej komnaty, a następnie na Dumbledore'a, który oświadczał jej, że nie musi szukać nowego nauczyciela wróżbiarstwa, gdyż on, jako dyrektor, już znalazł kogoś na to stanowisko.
Zebrani z szokiem wpatrywali się w otwarte drzwi, za którymi na tle mgły i ciemniejącego wieczornego nieba stanął najprawdziwszy w świecie centaur.
~
Kolejne dni upłynęły młodym czarodziejom przede wszystkim na nauce i rozmowach, których głównym tematem były ostatnie wydarzenia. Chociaż zdecydowana większość uczniów (o ile nie wszyscy) zgadzała się co do tego, że Trelawney była tak dobrą nauczycielką jak krzyki mandragor przyjemnymi dla ucha, to wielu nie popierało postawy Umbridge, obsypując ją przy każdej okazji co najmniej niemiłymi epitetami.
Szybko nadszedł szczególny dla Ślizgonów dzień – poniedziałek. Po obiedzie miały się odbyć zapisy do owianej tajemnicą młodzieżowej formacji.
– Ja tam się nie mam zamiaru w to pakować – oświadczyła Tracey, spoglądając z ukosa na gromadę przejętych uczniów w pokoju wspólnym. – A ty? – Zwróciła się do stojącego pod ścianą Teodora. – Na twoim miejscu zrobiłabym wszystko, żeby zaszkodzić Dumbledore'owi i Potterowi.
– Co masz na myśli...?
– To chyba oczywiste! – wypaliła. – Gość daje wywiad do jakiejś durnowatej gazety i opowiada wszystkim, że twój ojciec to wcielone zło i bliski sługa Czarnego Pana. Ja bym się nieźle wściekła...
Chłopak utkwił wzrok w ścianie naprzeciw niego.
– Mam to gdzieś. Malfoy zresztą też, tylko się boi o swoją reputację. Ale nie mówmy o tym.
– Nie rozumiem cię... – odparła po chwili milczenia brunetka. Wiedziała, że Teodor często przechodził obok wielu spraw obojętnie, jednak sądziła, że bardziej się przejmie czymś, co dotyczyło bezpośrednio jego. – Zaraz po pojawieniu się tego idiotycznego wywiadu snuliście się z Draconem po korytarzach i wyglądaliście, jakbyście mogli zabić wzrokiem każdego napotkanego Gryfona, a teraz mi mówisz, że cię wcale nie rusza to, że ktoś miesza twoją rodzinę z błotem. Dziwny jesteś, serio.
Na twarzy Notta pojawił się cień uśmiechu.
– Teraz to zauważyłaś?
Tracey westchnęła teatralnie i już zamierzała mu coś odpowiedzieć, jednak w tej samej chwili znikąd pojawiła się Sophie i zaczęła jej o czymś z ożywieniem w głosie opowiadać. Teodor zrozumiał tylko tyle, że miało to jakiś związek z Hazelle Tavish, ale ani nie chciał, ani nie był w stanie usłyszeć wszystkiego, co rudowłosa mówiła. Wykorzystał tę okazję, by dyskretnie się oddalić i nie narażać się na kolejne pytania dotyczące wywiadu w „Żonglerze” i jego ojca.
Niespełna kilka dni wcześniej otrzymał od ojca list, w którym ten krótko oznajmił, że musi odwołać ich wspólne spotkanie w Wielkanoc. Za przyczynę podał jakieś ważne zadanie z Ministerstwa, jednak Teodor wiedział, że w czasie świąt wszyscy urzędnicy mieli wolne od pracy, zatem ta wymówka wydała mu się mocno podejrzana.
Może jednak Potter mówił prawdę...?
Taka była jego pierwsza myśl po przeczytaniu listu od ojca. Elementy układanki z każdą chwilą zdawały się przybierać coraz wyraźniejszy kształt, pojedyncze znaki zaczęły się układać w słowa, w jednoznaczną odpowiedź na pytania dotyczące przeszłości Nottów:
Twój ojciec jest śmierciożercą, Teodorze.
Chłopak wiedział, co to dla niego oznacza, choć próbował wyprzeć ze swojego umysłu tę myśl.
Tak jak wielu czuł, że wojna nadchodzi wielkimi krokami. A skoro jego ojciec prawdopodobnie już dawno opowiedział się za jedną ze stron...
To jego czeka ten sam los.
Zostaniesz mordercą, Teodorze.
Nie mordercą, który wymierza ostateczny cios, broniąc siebie lub najbliższych.
Zostaniesz mordercą, który zabija niewinnych.
Ludobójcą.
Stojąc w pustym dormitorium, z listem w dłoni, spojrzał na leżącą na nocnym stoliku książkę, którą niedawno skończył czytać.
Studium w szkarłacie.
Mogłoby się to wydawać zabawne, że czystej krwi czarodziej, w dodatku Ślizgon, popołudniami zagłębia się w lekturze mugolskich powieści.
W tamtej chwili jednak nic nie było dla niego zabawne.
Chwycił do rąk książkę i otworzył na pierwszej stronie, gdzie wciąż znajdowała się napisana piórem dedykacja:

Mam nadzieję, że kiedy będziesz już na tyle duży, by tę książkę przeczytać, będziesz wciąż pamiętał o mnie i o tym, czego zdążyłam cię nauczyć.
Ciocia

PS Nie pokazuj tej książki nikomu. Zwłaszcza ojcu.

Na początku nie wiedział, dlaczego ma ją ukrywać. Dowiedział się, gdy pewnego razu znalazł się w mugolskiej części Londynu i na witrynie jednej z księgarń dostrzegł kilka innych powieści tego samego autora.
Zwłaszcza ojcu... Czytając po raz kolejny słowa cioci Agnes, pomyślał, że może ona znała prawdę o Nottach... Albo po prostu wiedziała, że czystej krwi czarodziej raczej nie ucieszy się na widok jedynego syna z mugolską lekturą w ręku.
Teodor stuknął różdżką w wewnętrzną okładkę książki, ukazując drugi powód, dla którego nie chwalił się jej posiadaniem – wyczarowaną przez niego kilka lat wcześniej skrytkę, jak dotąd pustą. Poskładał pergamin z wiadomością od ojca i włożył go do środka, zamknął skrytkę zaklęciem, by pozostała niewidoczna, a książkę schował na dno szkolnego kufra.
Zdał sobie sprawę z tego, że się bał. Bał się tego, co może się wkrótce zdarzyć, bał się swojego własnego ojca, ale bał się też komukolwiek o tym powiedzieć. Dlatego postanowił z nikim nie dzielić się swoimi podejrzeniami, a wszystkie obawy skryć pod maską obojętności. Tak jak zazwyczaj, stanąć na uboczu i udawać, że nic na tym świecie go nie obchodzi.

5 komentarzy:

  1. Teodor jest u Ciebie bardzo ciekawą postacią. Niby nic go nie obchodzi, spokojny, a jednak się boi. Tylko ukrywa to przed światem. To, że ojciec Notta jest Śmierciożercą jest pewne, ale ciekawe, czy Teo też dołączy do Śmierciożerców. Może i nie podziela zdania ojca, ale myślę, że będzie się bał mu sprzeciwić. Pozostaję jeszcze pytanie, co nauczyła go ciotka.
    Czekam niecierpliwie na następny rozdział i pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Hmmm muszę przyznać że mnie zaskoczyłaś i to pozytywnie rozwijającym się opowiadaniem.
    osobiście się tego nie spodziewałam i jestem jak najbardziej pełna entuzjazmu.
    Ogółem naprawdę nieźle wszystko ci wychodzi.
    Stworzyłaś nietuzinkowe postacie i sprawiłaś, że całą historię czyta się z przyjemnością.
    Po za tym masz lekki i przyjemny styl, który sprawia, że czyta się naprawdę przyjemnie.
    I wszystko w jaki sposób się rozwija.
    Osobiście jestem pod dużym wrażeniem i wcale nie będę tego ukrywać.
    Nie chcąc się zatem powtarzać uciekam i życzę powodzenia.
    A w wolnej chwili zapraszam na mój świat:
    http://amara-ultionis.blogspot.com!
    może zainteresuje cię sama historia!

    OdpowiedzUsuń
  3. Czekam cierpliwie na kolejne ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Jak mam w zwyczaju, w żółwim tempie dążę do rozwinięcia akcji :D W ogóle, ślicznie rysujesz! Farby tez preferujesz? (czujesz ten rym? :P). Zazdroszczę ludziom utalentowanym, zwłaszcza w dziedzinie, którą też się param ;) Tenshi

    OdpowiedzUsuń
  5. O, ja bardzo lubię farby, ale najbardziej lubię pastele. Malowanie farbami średnio my wychodzi (ogólnie całe to malowanie średnio mi wychodzi, bo nie jestem uzdolniona w tym kierunku jakos szczególnie), ale sam proces malowania farbami bardziej mnie odpręża, niż pastelami czy ołówkiem :D

    OdpowiedzUsuń



Obserwatorzy