Draco
pewnym krokiem wszedł po schodkach na półokrągły podest i
uprzejmie, pamiętając o dworskich manierach, zapukał w dębowe,
niedawno odnowione drzwi.
–
Proszę! – zawołał wysoki, kobiecy głos po drugiej stronie.
Blondyn
nacisnął pozłacaną klamkę. Gdy tylko przekroczył próg pokoju,
poczuł intensywny, słodki zapach perfum, który zamiast cieszyć
zmysły, jedynie drażnił nozdrza. Draco z trudem powstrzymał się
od zatkania sobie nosa palcami, chusteczką bądź czymkolwiek innym,
co znajdowało się w pobliżu.
–
Miau!
Puszysty
kot o czarno-białej sierści z obrazu na ścianie za biurkiem
zamruczał cicho. Obok niego zwierzak bardzo podobny do niego, może
brat, bawił się dzwoneczkiem przywiązanym różową kokardką do
szyi.
W całym
pomieszczeniu podobnych obrazków było mnóstwo. Niemalże
wszystkie, pomalowane na różowo, ściany pokrywały portrety
małych, uroczych kociaków przystrojonych kokardkami, wstążkami,
dzwonkami oraz obróżkami – jedne uwiecznione na obrazach, inne na
ozdobnych talerzach różnych rozmiarów. Do wystroju wnętrza
idealnie pasowały staromodne meble wykonane z ciemnego drewna w
towarzystwie licznych bibelotów czy porcelanowych zastaw w
witrynkach.
Dolores
Umbridge, niska, krępa kobieta o twarzy ropuchy i szerokim, słodkim,
lecz nie zawsze szczerym uśmiechu, ubrana w swój perłoworóżowy
dziergany sweter oraz nieco ciemniejszą spódnicę, zdawała się
być kolejnym elementem tego perfekcyjnie urządzonego gabinetu,
zlewać się z tłem niczym kameleon.
–
Dzień dobry, pani profesor – odrzekł młody Malfoy.
–
Witaj, Draco – Umbridge uśmiechnęła się jeszcze szerzej niż
wcześniej, o ile to możliwe. – Usiądź, proszę.
Nie
było sensu odmawiać, szczególnie, że spodziewał się, iż
jeszcze co najmniej kilka minut spędzi w towarzystwie nauczycielki,
chociaż, jeżeli zależałoby to od niego, chętnie prowadziłby tę
rozmowę w innym miejscu, z dala od różowych ścian i kolekcji
unikatowych talerzyków z pulchnymi kociętami.
Chłopak
przysiadł na krześle naprzeciwko Dolores popijającej herbatę z
porcelanowej, bogato zdobionej filiżanki ze złotym uszkiem. Upiła
mały łyk w sposób, w jaki robią to zamożne damy na eleganckich
przyjęciach, po czym odłożyła ją razem ze spodeczkiem na blat.
Cały czas siedząc wyprostowana, oparła z gracją przedramiona na
biurku, kładąc lewą dłoń na prawej.
–
Powiedz mi więc, co cię do mnie sprowadza? – zapytała z
uśmiechem.
Jak
miała to w zwyczaju, delikatnie przechyliła głowę na bok w
oczekiwaniu na odpowiedź.
–
Cóż... – westchnął Draco. – Ostatnio w Hogwarcie wydarzyło
się wiele, dzięki pani obecności i determinacji w szkole wdrażane
są reformy Ministerstwa...
Wiedział,
że już wcześniej udało mu się zyskać przychylność Umbridge,
mimo wszystko wolał być ostrożny i nie przechodzić od razu do
sedna sprawy.
–
Miau!
Ręcznie
malowany kotek bawił się w najlepsze kłębkiem czerwonej włóczki.
Wydawane przez niego radosne odgłosy rozpraszały Malfoya, przez co
często robił przerwy między zdaniami, próbując się skupić na
mówieniu i dobraniu odpowiednich słów.
–
...dlatego ze względu na to i hm... sytuacje, które miały miejsce
całkiem niedawno, myślę, że warto byłoby rozważyć pewną
koncepcję... A dokładniej zmianę w regułach, które obowiązują
prefektów.
Umbridge
wpatrywała się w Ślizgona, przechylając głowę to na lewo, to na
prawo. Nie do końca rozumiała, o czym mówił do niej uczeń.
–
Jaką zmianę?
Draco
westchnął. Nadeszła pora, by przedstawić swój pomysł.
–
Prefekci mają za zadanie między innymi pomagać nauczycielom w
pilnowaniu porządku w Hogwarcie... w metaforycznym tego słowa
znaczeniu. Niestety, kiedy dojdzie do sytuacji, kiedy to jeden z
prefektów złamie szkolny regulamin, pozostali nie mogą zrobić
nic, by temu zapobiec...
–
Myślę, że wtedy o wszystkim dowiedzieli się profesorowie i
wymierzyliby należytą karę – przerwała Umbridge.
–
Przepraszam panią, ale przecież nasi nauczyciele, pochłonięci
obowiązkami, nie są w stanie obserwować wszystkich zachowań
uczniów. Natomiast my, prefekci – za każdym razem wypowiadał to
słowo dumnie, szczycąc się przynależnością do wspomnianej grupy
– niejednokrotnie dowiadujemy się o wielu problemach wcześniej,
przez co możemy zareagować szybciej...
Im
dłużej mówił, tym łatwiej udawało mu się układać kolejne
zdania, część z nich nieraz powtarzając, formułując je jednak
za każdym razem innymi słowami, wtrącając gdzieniegdzie drobne
komplementy skierowane w stronę rady pedagogicznej oraz samej
Umbridge, którą ta krótka przemowa najwyraźniej przekonała do
racji Malfoya.
–
Hm... Sądzę, że warto rozważyć takie rozwiązanie... – odparła
po chwili zastanowienia.
Draco
lekko się uśmiechnął – jego plan zaczynał działać. Powoli,
małymi kroczkami zbliżał się do obranego wcześniej celu, w
osiągnięciu którego przeszkodzić mu mogła jedynie kochająca
koty nauczycielka, co uznał za bardzo mało prawdopodobne.
–
Miau!
Piskliwe
odgłosy wydawane przez zwierzęta z każdą chwilą coraz bardziej
go irytowały. Wszechobecny róż dodatkowo potęgował uczucie
zdenerwowania, dlatego skupił wzrok na biurku, którego barwa była
znacznie przyjemniejsza dla oczu chłopaka.
Na
mahoniowym blacie panował porządek, chociaż leżało na nim
mnóstwo przedmiotów. Z małego stosiku papierów wystawał róg
jednego z arkuszy pergaminu, zapisanego w całości szkarłatnymi
literami. Draco próbował odczytać pierwsze słowa kilku kolejnych
linijek
Nie...
Nie
bę...
Nie
będę...
Nie
będę o...
Nie
będę opo...
Domyślił
się, że pewnie każda z linii zawiera ten sam tekst, lecz wcale nie
pomogło mu to w odszyfrowaniu jego treści. Wkrótce potem stracił
zainteresowanie kartką i zaczął oglądać inne przedmioty. Duże,
czarne pióro. Prawie pusty kałamarz. Pośrodku blatu w zasadzie nie
stało nic, lecz Umbridge, najwyraźniej nielubiąca pustych
przestrzeni, przykryła drewno dużą, okrągłą serwetą w
kwieciste wzory, położoną między filiżanką herbaty a złoconą
tacą, która przykuła uwagę chłopaka.
Gdyby
nie fakt, że zaledwie dziesięć minut wcześniej zjadł dwudaniowy
obiad (a właściwie trzydaniowy, bo po deser też sięgnął), z
chęcią zjadłby jedno z soczystych jabłek, ułożonych starannie
na kształt stożka.
–
Proszę, częstuj się – zachęciła go nauczycielka.
–
Dziękuję pani, ale ledwo co jadłem obiad i nie jestem głodny –
oznajmił z przesadną uprzejmością.
–
Och, oczywiście – uśmiechnęła się, rozchylając lekko usta. –
W takim razie możesz sobie wziąć jedno na później.
Ponownie
obejrzał owoce. Miały intensywną, ciemnoczerwoną barwę, tak jak
litery widniejące na pergaminie.
–
Spokojnie, nie są zatrute – zapewniła.
Jabłko
na samym szczycie stożka wyglądem znacznie różniło się od
innych. Odznaczało się głównie jasnozieloną skórką, jak
również mniejszymi rozmiarami. Draco, nie zastanawiając się
dłużej, wziął je do ręki i schował do kieszeni szaty.
–
Dziękuję bardzo – odparł.
–
Ależ nie ma za co. – Rzuciła okiem na wiszący na ścianie zegar.
- Myślę, że powinieneś już iść na lekcje.
–
Tak... Do widzenia – dodał, przechodząc przez próg gabinetu.
– Do
widzenia, Draco.
Znów
znalazł się w sali obrony przed czarną magią. Jego westchnienie
ulgi rozległo się w pogrążonym w ciszy pomieszczeniu. Ucieszył
się, że piskliwe dźwięki wydawane przez kocięta przestały
docierać do jego uszu.
Nigdy
w życiu nie kupię sobie kota, pomyślał.
W
drzwiach minął sporą grupę przepychających się i krzyczących
drugoklasistów. Chciał wykorzystać swoje przywileje związane z
rolą prefekta i odjąć kilka punktów domowi, z którego pochodzili
mali uczniowie, ale spostrzegł, że tak jak on należą do
Slytherinu, a niepotrzebne karanie własnej grupy nie miało dla
niego najmniejszego sensu.
W końcu
udało mu się przedostać na pustoszejący korytarz. Mijał kolejne
klasy wchodzące do sal lekcyjnych. On sam ruszył ku schodom
prowadzącym na parter, a stamtąd udał się na szkolne błonia. Z
niezadowoleniem spojrzał na ciemne, burzowe chmury wiszące nad jego
głową. W tym samym momencie usłyszał dobiegający z oddali
grzmot, a na skórze poczuł pierwsze krople deszczu.
Kilkadziesiąt
metrów dalej, w pobliżu granicy Zakazanego Lasu – ogromnego boru
zamieszkanego przez mnóstwo wspaniałych, ale również
niebezpiecznych stworzeń – stali wszyscy jego kompani, łącznie z
czarnowłosą Pansy Parkinson, uśmiechającą się do niego
zalotnie. Obok niej spostrzegł jeszcze dwie Ślizgonki: brunetkę w
ogromnych okularach z grubymi oprawkami oraz jej rudowłosą
przyjaciółkę, która z założonymi na piersiach ramionami
wpatrywała się ze złością w kierunku chmur tak, jakby
demonstrowanie gniewu było sposobem zaklinania deszczu.
Ciemnoczerwone włosy, zazwyczaj puszyste i lekko podkręcone, pod
wpływem wody wyprostowały się i oklapły. Jedynie zielony kwiat
wpięty w nie cały czas wyglądał tak samo.
–
Sou, od kiedy ty się tak fryzurą przejmujesz? – zapytała
okularnica.
–
Trace, o co ci chodzi? Po prostu wkurza mnie to, że mamy jeszcze tu
moknąc przez godzinę, bo jakiś idiota dawno temu wpadł na to,
żebyśmy lekcje opieki nad magicznymi stworzeniami mieli na
zewnątrz.
–
Wiem, wiem, chyba wszyscy tu mają już dość, ale tylko ty tak
stoisz jak...
– Jak
co? – spytała ruda.
– Jak
Granger, kiedy nie dostała „wybitnego” z wypracowania –
wtrąciła Pansy. Draco, który już stał przy niej, zaśmiał się
głośno.
Rudowłosa
nic nie odpowiedziała, tylko wywróciła oczami i prychnęła.
Wiedziała, że jej rówieśnicy uwielbiają złośliwe żarty –
szczególnie te, które obrażają dzieci mugoli (najczęściej
właśnie Hermionę Granger), Pottera, rodzinę Weasleyów i
praktycznie wszystkich pozostałych Gryfonów. Sama nie pałała
sympatią do żadnej z tych osób, lecz ciągłe słuchanie zazwyczaj
kiepskich dowcipów działało jej na nerwy.
–
Weź, nie obrażaj się – rzucił w jej kierunku Malfoy. –
Przecież nic do ciebie nie mamy...
Nastolatka
odwróciła głowę w stronę blondyna i uniosła brwi.
–
Doprawdy?
–
Zapomniałaś, Sou? Przecież przez porównywanie do szlam niektórzy
okazują sympatię – wtrąciła okularnica z wyraźną nutą ironii
w głosie.
Pansy
zrozumiała, że ta uwaga była skierowana do niej. Nie zdążyła
jednak nic odpowiedzieć, ponieważ pierwszy odezwał się, stojący
dotąd w milczeniu, Blaise:
–
Skoro już mowa o szlamach... Gdzie, na Merlina, podziali się
Gryfoni?
Dopiero
wtedy reszta grupy zdała sobie sprawę z ich nieobecności, która
od razu wydała im się podejrzana, ponieważ na lekcje opieki nad
magicznymi stworzeniami, podobnie jak eliksirów, zawsze uczęszczali
razem, chociaż żadnej ze stron to zbytnio nie cieszyło.
Gdyby
znajdowali się w innej szkole, uczyli się z innymi osobami, mogliby
pomyśleć, że rówieśnicy najzwyczajniej w świecie postanowili
uciec z zajęć. Trudno jednak było sobie wyobrazić na przykład
Hermionę, prefekta Gryffindoru oraz jedną z najlepszych uczennic w
historii szkoły, wagarującą z kolegami. Poza tym ona i jej dwaj
przyjaciele, Harry oraz Ron, od dawna przyjaźnili się z
nauczycielem tego przedmiotu, a zarazem gajowym Hogwartu, Rubeusem
Hagridem, z którego Ślizgoni kpili sobie równie często jak ze
wspomnianej trójki przyjaciół.
Potężny,
niezwykle wysoki mężczyzna ubrany w długi płaszcz z niezliczoną
ilością kieszeni szedł przez błonia w kierunku zniecierpliwionych
i przemoczonych do suchej nitki Ślizgonów. Kropelki wody
zatrzymywały się na jego ciemnobrązowych, kręconych długich
włosach i brodzie. Gdy znalazł się na tyle blisko, że uczniowie
mogli go usłyszeć, zaczął mówić, wciąż idąc:
–
Cholibka, co wy tu tak stoicie? Jak pada, to przecież zawsze lekcje
mamy w zamku... Chodźcie lepij do środka, bo mi tu już całkiem
zmoknicie.
Ślizgoni
obrzucili Hagrida nienawistnym spojrzeniem, ale pomimo tego z wielką
chęcią skorzystali z propozycji powrotu do bezpiecznego, ciepłego,
a przede wszystkim suchego budynku.
Olbrzymi
mężczyzna zaprowadził ich do niezbyt dużej klasy na parterze.
Ławki zostały przesunięte pod tylną ścianę, natomiast część
krzeseł ułożono w półkole mniej więcej pośrodku sali. Połowa
z nich była już zajęta przez uczniów ubranych w czarne szaty z
dodatkami w barwach Gryffindoru: czerwieni i złocie. Gdy zobaczyli
Ślizgonów, z trudem powstrzymali się wybuchnięcia głośnym
śmiechem. Oni sami nawet nie pomyśleli o wyjściu na zewnątrz,
zauważywszy wcześniej ciemnoszare chmury kłębiące się nad
Hogwartem. Najlepszym tego dowodem były idealnie ułożone, uczesane
i połyskujące fale ciemnozłotych włosów Lavender Brown, a
przede wszystkim jej makijaż, który nie został rozmyty choćby
kroplą wody.
Spóźnialscy
niechętnie przeszli przez próg i zajęli miejsca na pozostałych
krzesłach w półkolu. Niechlubny „zaszczyt” siedzenia obok
wystrojonej Gryfonki przypadł Tracey, czyli czarnowłosej
okularnicy. Zaraz obok niej usiadła jej najlepsza przyjaciółka,
Sophie Roper, nazywana przez nią zdrobniale Sou.
Dopiero
gdy już wszyscy usadowili się na krzesłach, wypakowali podręczniki
i jako tako doprowadzili swoje szaty i fryzury do porządku, ich
wzrok przeniósł się na klatkę stojącą na środku sali,
dokładnie w połowie odległości między lewym a prawym krańcem
półkola. Była nieproporcjonalnie duża w porównaniu do
zamkniętego w niej zwierzęcia. Stworzenie na pierwszy rzut oka
przypominające sylwetką kota syjamskiego miało wielobarwną
sierść, co z kolei przywodziło na myśl tropikalne papugi o
piórach we wszystkich kolorach tęczy. Ssak wodził oczami po sali,
przypatrując się po kolei każdemu z piątoklasistów. Jego
tęczówki były tak intensywnie żółte, że zdawały się świecić
niczym małe, okrągłe lampki. Otaczały je ciemne obwódki, a w ich
środku znajdowały się czarne kropki źrenic nienaturalnie, jak dla
człowieka, zmniejszonych, pomimo zachmurzonego nieba oraz zgaszonych
lamp.
Lavender,
która wraz ze swoją przyjaciółką Parvati rozpływała się nad
rzekomą „słodyczą” kotopodobnej istoty, o mało co nie
podskoczyła, gdy zwierzę nagle swoje niezwykłe oczy, przeszywając
ją wzrokiem.
–
Może nie jest aż taki słodki... - pisnęła.
Tracey
powstrzymała się od skomentowania nie do końca uzasadnionego
przerażenia Gryfonki, zamiast tego wymieniając z Sophie znaczące
spojrzenia.
Czworonóg
zdawał się w ogóle nie reagować na sygnały z otoczenia.
Właściwie od początku lekcji tkwił nieruchomo w miejscu, jak
posąg czy też raczej jakby został spetryfikowany, co pasowało
jeszcze bardziej ze względu na szeroko otwarte ślepia oraz obecność
sporej grupy czarodziei. Wyglądało jednak na to, że ta statyczność
to rzecz typowa dla tego gatunku.
Kiedy
zwierzę zaczęło się przyglądać ostatniej osobie po jej lewej
stronie, zadowolony z siebie Hagrid pogłaskał je po grzbiecie i
zwrócił się do uczniów:
–
Pewnie chcecie wiedzieć, co to za stworzenie?
Nie
wiadomo, czy to było stwierdzenie, czy też pytanie. Zarówno
Gryfoni, jak i Ślizgoni wpatrywali się w nauczyciela wyczekująco,
traktując jego wypowiedź raczej jako pytanie retoryczne.
– No
tak, ni wiecie, to wam powim. To jest – wskazał na „tęczowego
kota” – Skarabeusz, krócej Skarbek.
Dla
nastolatków wyjaśnienie nie okazało się dość satysfakcjonujące.
Nadal nie wiedzieli, co konkretnie stoi (a właściwie siedzi) przed
nimi, a wręcz mieli jeszcze mniejsze pojęcie o tej przedziwnej
istocie.
Ręka
Hermiony natychmiast powędrowała w górę.
– Ale
skarabeusze to przecież... - zaczęła.
– Tak
ma na imię, Hermiono – Hagrid szybko rozwiał jej wątpliwości. –
Skarbek, nie wim czemu, przywędrował do naszego lasu i parę dni
temu znalazłem skubańca rannego w jakichś paskudnych krzaczyskach.
Lavender
wydobyła z siebie krótkie, pełne współczucia „Och!”, a
Hermiona oraz kilka innych osób z zaciekawieniem słuchało
opowieści gajowego.
–
Irysy egipskie to jedna z wielu nazw tych cudaków, ale zazwyczaj
ludzie mówią na nie kamelekoty. Chyba widzicie, dlaczego.
Skarabeusz
mrugnął, elegancko i powoli przymykając i rozchylając powieki.
Prawie wszyscy z zadziwieniem wpatrywali się w tęczówki irysa,
które zmieniły kolor na soczysty pomarańczowy.
–
Chcesz pobiegać? – Hagrid zapytał z troską, znów głaszcząc go
po grzbiecie. – To śmigaj.
Otworzył
klatkę, po czym, gdy kamelekot już niej wyszedł, popchnął ją w
stronę ściany, by nie przeszkadzała.
–
Możecie teraz podziwiać, jak te stworzenia się poruszają. Prawie
nie słychać ich kroków, prawda?
Kilka
głów kiwnęło dla potwierdzenia.
–
Kamelekoty normalnie mieszkają w afrykańskich dżunglach, dlatego
potrafią świetnie się skradać i polować. Są też niesamowicie
mądre, według niektórych potrafią nawet zastawiać pułapki na
upatrzoną zdobycz, ale ja sam tego nie widziałem.
Skarabeusz
spacerował między krzesłami, co rusz ocierając się o długie
szaty uczniów.
–
Według legendy, znanej od wieków wśród plemion Afryki, nawet
tych, którym do dżungli daleko, irysy to potomkowie świętych
kotów ze świty starożytnej egipskiej bogini. Wiele wieków temu
jakaś armia z północy napadła Egipt i zniszczyła świątynie,
gdzie te czarodziejskie koty mieszkały. Dzięki mocy od bogini
nauczyły się zmieniać kolory i dlatego potrafiły się szybko
ukryć albo po prostu no... dostosować do środowiska. Szły wzdłuż
rzeki, tego no... Nilu, aż w końcu dotarły do dżungli i tak se
żyją do teraz. To legenda, ale cuś z prawdy w niej jest. Skarbek!
Kamelekot
w jednej chwili znieruchomiał, jednak tym razem po kilku sekundach
poruszył się znowu, a mianowicie z gracją podbiegł do Hagrida,
który już rzucił na podłogę przed sobą martwego dorsza.
– Czy
jego oczy są teraz... brązowe? – zdziwił się czarnoskóry
chłopak z Gryffindoru.
–
Tak, Dean, teraz są brązowe – odparł Hagrid, akcentując słowo
„teraz”. – Pewnie większość z was już skapowała, że irysy
często zmieniają kolor oczu. Kiedy weszliście, Skarbek chciał się
wam przyjrzeć i był zaciekawiony – wtedy ma żółte oczy. Kiedy
zachciało mu się pobiegać, zrobiły się pomarańczowe, a jak
widzi jedzenie, to się zmieniają na brązowe. Ale najczęściej,
jak kamelekot se odpoczywa albo jest zadowolony, to możemy
zobaczyć... – zerknął na Skarabeusza, który już skończył
pałaszować rybę – o, proszę, zielone. Patrzcie sami.
Tym
razem każdy dostrzegł zmianę koloru tęczówek... i nie tylko.
–
Ojej! – pisnęła Lavender.
–
Łał! – krzyknął zachwycony Dean.
–
Nieźle... – Ron pokiwał głową z uznaniem.
Nawet
część Ślizgonów (a raczej Ślizgonek) okazała zainteresowanie
przedmiotem lekcji, co podczas zajęć z Hagridem w ich przypadku
praktycznie nigdy się nie zdarzało ze względu na ich niechęć do
nauczyciela, ale także z powodu pokazywanych przez niego stworzeń,
które częściej budziły obrzydzenie niż zachwyt. Kamelekot jednak
z pewnością zaliczał się do tej drugiej grupy.
Skarabeusz
po skończonym posiłku położył się na podłodze. Większość
kolorowych plam na jego ciele w niewyjaśniony sposób zniknęła, by
ustąpić miejsca sierści w różnych odcieniach zieleni oraz brązu.
Z daleka można by było pomylić go z małym pieńkiem porośniętym
mchem.
–
Kameleony przy tym wysiadają – podsumował Dean.
Irys,
który od pewnego czasu bezcelowo wodził oczami, szybko zlokalizował
źródło usłyszanego dźwięku i utkwił spojrzenie w czarnoskórym
nastolatku, tak jak robił to na początku lekcji. Z tą różnicą,
że jego tęczówki pozostały zielone.
Dean
miał wrażenie, że kot uśmiechnął się do niego.
– Oto
dowód na to, że legenda o egipskich kotach nie jest tylko bajeczką
– podsumował Hagrid. – Ale te szczwane bestie potrafią o wiele
więcej. Mówiłem wam, że Skarbka znalazłem parę dni temu.
Biedaczek wpadł w krzaki, kolce miały wielkie jak... Cholibka, nie
będę źle gadać przy młodzieży. Znaczy się, miały wielkie
kolce. Te krzaki. I tak bidula, poraniony, leżał chyba w tych
chaszczach z godzinę jak ni więcej. Prawie cały niebieski się
zrobił, ledwo co go w nocy ujrzałem. Ale jak już go zobaczyłem,
no to musiałem go wziąć do sibie, opatrzyć, pomóc... Wtedy
jeszcze się nie skapowałem, że to irysek, myślałem ja, że to
jakiś ryś. Powyciągałem mu potem te wszystkie kolce, ciernie i
liście. Jak już doszliśmy do chaty, to go położyłem, poszedłem
po bandaże, a tu – nic! Parę zacięć zostało, ale żadnej krwi.
Po jakiś dzisięciu minutach Skarbek był jak nowy.
Malfoy
i jego kumple już po dwóch pierwszych zdaniach zaczęli
demonstracyjnie ziewać, ale tym, którzy zainteresowali się
zwierzęciem, niewiele to przeszkadzało.
–
Chciałem, żeby wracał do lasu, ale ten się uparł, że zostanie
ze mną, to go przygarnąłem. Pewnie skumał, że będę go karmił
czy cuś. Koty to raczej samotniki, ale kamelekoty czasami potrzebują
towarzystwa, najlepiej jednego albo dwóch swoich, ale z człowiekiem
też się skumają.
Skarabeusz
powoli się podniósł, po czym spokojnym krokiem ruszył w stronę
Sophie, której włosy już zdążyły wyschnąć i ku jej
zadowoleniu nawet bez czesania ułożyły się dokładnie tak, jak
przed niefortunnym pobytem na błoniach.
Ruda
bacznie obserwowała zmierzające w jej kierunku stworzenie. Uważała,
że jego zachowanie jest co najmniej nienaturalne.
Mrugnął.
Nieistniejąca
lampka rozświetliła tęczówki kota na niebiesko. Okrągłe źrenice
zmniejszyły się tak, że aż trudno było je dostrzec.
Znów
mrugnął.
Oczy
znów stały się zielone. Skarbek jeszcze chwilę błąkał się po
sali, by zaraz potem ponownie się położyć.
Hagrid
mówił coś na temat pożywienia kamelekotów, ktoś po cichu
odliczał czas do końca lekcji, reszta słuchała lub szeptem
wymieniała spostrzeżenia, a Pansy opowiadała Draconowi zapewne
mało zabawny żart obrażający kogoś, kto znajdował się w tej
samej sali.
Nikt
oprócz Sophie nie zobaczył jarzących się na niebiesko kocich
oczu.
~
Pokój
wspólny dla większości uczniów Hogwartu był miejscem, gdzie
mogli porozmawiać z przyjaciółmi, zagrać w szachy czarodziejów
(różniące się od mugolskich głównie tym, że figury same się
poruszały) lub inne popularne gry, świętować zwycięskie mecze
quidditcha (niektórzy świętowali również przegrane) czy też,
gdy natężenie dźwięków na to pozwalało, odrobić prace domowe.
Zdarzało się również, że wykorzystywano salon do prowadzenia
interesów albo szukania potencjalnych partnerów (zwłaszcza na Bal
Bożonarodzeniowy).
Każdy
z czterech domów uczniowskich miał swój własny pokój wspólny,
do którego wejść mógł tylko ten, który znał hasło. Dormitoria
oraz salon Gryffindoru znajdowały się w jednej z wież. Inną
zamieszkiwali Krukoni, czyli członkowie domu Roweny Ravenclaw. Aby
dostać się do ich części zamku, nie należało znać hasła –
trzeba było jednak odpowiedzieć prawidłowo na zagadkę. Uczniowie
Huffllepuffu, zwani Puchonami, zamieszkiwali piwnicę niedaleko
szkolnej kuchni. Pokój wspólny Slytherinu również znajdował się
pod powierzchnią, lecz po drugiej stronie zamku, nieopodal sali
eliksirów oraz gabinetu Severusa Snape'a, opiekuna tego domu.
W
lochach nawet podczas największych upałów panował przyjemny
chłód, co Ślizgoni zawsze sobie cenili. Zimą natomiast ich salon
oraz dormitoria ogrzewały kamienne, zdobione płaskorzeźbami
kominki. Zaczarowano je tak, by płonący tam ogień zabarwiał się
na zielono.
Na
pierwszy rzut oka wnętrze przypominało opuszczone od lat,
nieodwiedzane przez nikogo rezydencje, a nie miejsce, gdzie młodzi
ludzie spędzali większość wolnego czasu. Surowe, kamienne ściany,
na nich zawieszonych ledwie kilka obrazów i tablica zapełniona
starymi ogłoszeniami oraz rozporządzeniami Dolores Umbridge,
zwisające smętnie z sufitu srebrne żyrandole utrzymujące setki
małych świeczek, przy schodach prowadzących do sypialni umocowane
wiecznie płonące pochodnie i gobelin przedstawiający ważne sceny
z życia Salazara Slytherina wcale nie tworzyły przyjaznej
atmosfery. Odrobiny bardziej przytulnego klimatu próbowały nadać
sofy z ciemnym obiciem w towarzystwie mnóstwa poduszek z haftowanymi
poszewkami oraz gruby, perski dywan wyszywany złotymi i srebrnymi
nitkami, tworzącymi na szmaragdowym materiale skomplikowane roślinne
wzory. Chociaż wszystkie pomieszczenia należące do Domu Węża
znajdowały się pod powierzchnią ziemi, to w salonie umieszczono
kilka wąskich okien, które sprawiały, iż wnętrze wyglądało na
bardziej przestronne. Niektórym kojarzyły się one z ogromnym
akwarium, gdyż za nimi znajdowała się... woda, a dokładniej
leżące obok zamku jezioro. Co jakiś czas Ślizgoni mogli dostrzec
różne przepływające nieopodal stworzenia.
–
Dendroaspis polylepis.
Na
dźwięk hasła przejście do Pokoju otworzyło się. Przeszła przez
nie grupa piątoklasistów spragniona odpoczynku po kolejnym dniu
nauki. Młody Malfoy zmierzał w kierunku sofy, którą zawsze
zajmował wraz ze swoją paczką, lecz spostrzegł, że już
siedziała tam dwójka roześmianych pierwszoroczniaków.
–
Zmiatać stąd! – warknął. – To miejsce już jest zajęte.
Mali
chłopcy starali się nie przejmować nastolatkiem.
– Ale
my tu byliśmy pierwsi! – oburzył się jeden z nich.
Draco
wskazał placem na przypiętą do szaty srebrno-zieloną odznakę z
wielką literą „P”.
–
Jestem prefektem.
Te dwa
słowa podziałały na nich lepiej niż zaklęcie. Ze spuszczonymi
głowami zeszli z kanapy, grzecznie ustępując miejsca starszym
uczniom. O tej porze w Pokoju Wspólnym znajdowali się prawie
wszyscy Ślizgoni, więc trudno było o znalezienie innego miejsca,
dlatego jedenastoletni chłopcy udali się po schodach do swojego
dormitorium. Na sofie natomiast rozsiadł się Malfoy oraz
rozanielona Pansy. Kilkanaście minut wcześniej humor jej nie
dopisywał, ponieważ szczerze nienawidziła lekcji opieki nad
magicznymi stworzeniami prowadzonych przez Rubeusa Hagrida, lecz myśl
o kolejnym popołudniu spędzonym w towarzystwie obiektu swoich
westchnień od razu wprawiła ją w bardzo dobry nastrój. Nie znaczy
to jednak, że udało jej się zapomnieć o wszystkich zmartwieniach.
Pomimo
usilnych starań, wielokrotnie wysyłanych wyraźnych sygnałów i
licznych wizyt u przeróżnych stylistów, Draco traktował
przeuroczą, choć przeciętnej urody, brunetkę co najwyżej jak
godną zaufania osobę, dobrą koleżankę. Wśród uczniów krążyły
plotki, iż ci dwoje już dużo wcześniej zostali parą, lecz w
rzeczywistości chłopak ani razu tego nie potwierdził. Co więcej,
przez ostatnie dwa lata spotykał się z kilkoma innymi dziewczynami,
co oczywiście bardzo denerwowało zazdrosną, zauroczoną Pansy.
Zezłościła
się jeszcze bardziej, gdy siedzący w fotelu po ich prawej stronie
Blaise poruszył temat rudowłosej Sophie:
–
Draco, skoro już mamy tak sobie po przyjacielsku porozmawiać...
Powiesz mi, co cię łączy z naszą panną Roper?
–
Łączy? – Wyglądał na zakłopotanego i nieco zaskoczonego
pytaniem. – Nie, nic mnie nie z nią nie łączy... Blaise, ty masz
jakąś obsesję, wszędzie widzisz romanse. Jak tak dalej będzie,
to zeswatasz Snape'a z McGonagall.
Minerwa
McGonagall również uczyła w Hogwarcie, ale poza tym była
opiekunką Gryffindoru. Podobnie jak uczniowie obu domów, tak samo
ich opiekunowie nie pałali do siebie sympatią.
Pansy
zachichotała uroczo, starając się – jak zwykle – przypodobać
Draconowi. Crabbe i Goyle, widząc to, również się zaśmiali, choć
nie do końca zrozumieli żart.
– Nie
mam obsesji, ja po prostu wiem, co tu się święci... – Zabini
uśmiechnął się tajemniczo. – Zresztą przyznasz, że jest
całkiem ładna.
Pansy
zacisnęła pięści. Czuła, że Blaise specjalnie mówi o innych
dziewczynach w jej obecności, jakby chciał udowodnić, że
Draconowi z pewnością podoba się już ktoś inny.
– Jak
ktoś lubi rude kopie Granger, to Roper jest wręcz ideałem –
burknęła.
– A
co ona niby ma wspólnego z tą szlamą? – spytał z lekkim
oburzeniem Zabini, kładąc nacisk na ostatnie słowo.
Pansy
założyła ręce na piersiach i zrobiła minę obrażonej
księżniczki, czekając na reakcję blondyna, który zazwyczaj
podzielał jej opinie. Ale nie zawsze.
–
Hej, czemu się obrażasz? – Draco objął ją ramieniem po
przyjacielsku. – Fakt, Sophie bywa trochę... dziwna, ale przecież
to jedna z naszych, a przede wszystkim jest prawdziwą czarownicą, a
nie jakąś szlamą, która sądzi, że po przeczytaniu całej
biblioteki nagle nauczy się czarować.
Brunetka
nie poczuła się pocieszona. Chociaż dla niej również pochodzenie
było dość istotną kwestią i sama gardziła szlamami, czyli
dziećmi z niemagicznych rodzin, to wcale nie sądziła, że każdy
czarodziej czystej krwi jest osobą inteligentną, sympatyczną,
utalentowaną czy w jakimkolwiek innym stopniu wartą
uwagi.Wystarczyło spojrzeć na Crabbe'a i Goyle'a, którzy właśnie
pałaszowali zdeformowane babeczki, schowane wcześniej podczas
obiadu do kieszeni.
– To
nie wyjaśnia, dlaczego od dziś nagle zacząłeś być dla niej taki
miły – powiedziała Pansy z wyrzutem.
– Od
dzisiaj? – Draco starał się wyglądać na zdziwionego. –
Przecież zawsze się lubiliśmy, zresztą ty też nigdy nic do niej
nie miałaś...
– Czy
ty próbujesz mi wmówić, że to ja się źle zachowałam? –
oburzyła się.
Blondyn
przeczuwał, że jeśli wkrótce nie uda mu się rozładować
napięcia i uspokoić dziewczyny, ta może rozpocząć awanturę, a
na to nie miał najmniejszej ochoty. Pansy co prawda bardzo rzadko
się na niego złościła, ale za to kilka dni wcześniej pokłóciła
się z jakąś trzecioklasistką, która zapomniała oddać jej
kałamarza z zielonym atramentem. Wtedy Draco, podobnie jak wszyscy
Ślizgoni, musiał przez bite pół godziny wysłuchiwać jej
wrzasków i był pewny, że już nigdy więcej nie chce przeżywać
ponownie podobnej sytuacji.
–
Nie, skąd, nie zrobiłaś nic złego. Po prostu... Będzie lepiej,
również dla ciebie, żeby Sophie się na nas nie obrażała.
–
Niby czemu?
–
Hm... A z czyich notatek będziesz się uczyła na suma z historii
magii?
Z
wyrazu twarzy Pansy można była wywnioskować, że ten argument ją
przekonał i uwierzyła w to, że młody Malfoy chce utrzymać dobre
kontakty z rudowłosą po to, żeby później skorzystać z jej
pomocy. Co więcej, dbał nie tylko o interes swój, ale także i
Pansy. Pod koniec roku piątoklasiści mieli zdawać egzaminy ze
wszystkich przedmiotów. Ich oficjalna nazwa to Standardowe
Umiejętności Magiczne, lecz zarówno uczniowie, jak i niektórzy
nauczyciele nazywają je sumami. Podobnie jak w mugolskich szkołach,
wyniki testów decydują o dalszej karierze edukacyjnej i zawodowej.
Historia
magii natomiast należała do przedmiotów, które od zawsze
przysparzały uczniom problemów. Mało kto potrafił przetrwać w
pełnym skupieniu długie i śmiertelnie nudne wykłady profesora
Binnsa, nie mówiąc już o zapamiętaniu choćby najistotniejszych
faktów dotyczących wojen olbrzymów czy goblinów. W każdej klasie
jednak znajdował się ktoś, kto przynajmniej od czasu do czasu
zapisał w ciągu lekcji kilka linijek tekstu związanego z tematem
wykładu. Pansy, tak jak większość, po prostu przed sprawdzianem
przepisywała od kogoś notatki (w jej przypadku zazwyczaj do
Sophie), a godzinę lub dwie spędzane w sali historycznej
przeznaczała na krótką drzemkę.
Z tego
względu w myślach przyznała rację Draconowi. Nie warto było
zniechęcać do siebie ludzi, którzy mogą okazać się przydatni,
chociażby do zdania egzaminu na poziomie, który nie przyniósłby
wstydu jej i rodzinie.
–
Dobra, może faktycznie nie zasłużyła sobie na to, żeby
porównywać ją do szlam... – przyznała po chwili milczenia. –
Ale i tak nie zamierzam udawać, że ją uwielbiam.
–
Nikt od ciebie tego nie oczekuje, Pansy.
Uśmiechnął
się do niej, a ona po chwili odpowiedziała tym samym. Cieszyła się
z tego, że mogła znów bezkarnie wpatrywać się w błękitne oczy
chłopaka, jednak on szybko stracił zainteresowanie brunetką, gdy
do ich stolika przysiadł się kapitan drużyny quidditcha, by omówić
z Malfoyem nową strategię gry.
Po
ponad dwudziestu minutach chłopak zostawił grupkę piątoklasistów,
co Parkinson przyjęła z ulgą, bo słuchanie dyskusji na temat
„czy Crabbe powinien grać na lewym, czy na prawym skrzydle”
zaczynało ją męczyć, zwłaszcza, że spora część określeń
używanych przez chłopców była dla niej całkowicie niezrozumiała.
Kiedy jednak Ślizgoni powrócili do rozmowy o sprawach nieco jej
bliższych, przypomniała sobie o nienapisanym wypracowaniu, które
miała oddać na wieczornej lekcji astronomii.
–
Spokojnie zdążysz to zrobić po kolacji – stwierdził Blaise. –
Masz przecież samopiszące pióro.
–
Rzecz w tym, że Sinistra powiedziała, że przyjmuje tylko prace
napisane własnoręcznie – oznajmiła z niezadowoleniem. –
Niestety, potrafi to sprawdzić.
–
Ech, cały Hogwart – westchnął Draco. – Zamiast robić coś
pożytecznego, to nauczyciele zajmują się sprawdzaniem, jakim
piórem ktoś napisał wypracowanie.
Crabbe
i Goyle ochoczo przytaknęli.
–
Miejmy nadzieję, że Umbridge wkrótce się tym zajmie – dodał
Zabini.
–
Zajmie się – zapewniła Pansy. – Draco, o której jest trening?
– O
wpół do szóstej – odpowiedział blondyn.
–
Dobra, to widzimy się na boisku.
Ślizgonka
przychodziła na prawie wszystkie treningi domowej drużyny, lecz
sama ledwo potrafiła utrzymać się na miotle. Tak naprawdę w ogóle
nie interesowała się sportem, choć lubiła obserwować rozgrywki
quidditcha w Hogwarcie, kiedy to miała okazję kibicować Malfoyowi
lub naśmiewać się z porażek Gryfonów, w szczególności ich
nowego obrońcy, Rona Weasleya.
Parkinson
niechętnie pożegnała się z kolegami, założyła na ramię torbę
i skierowała się w stronę wyjścia z Pokoju Wspólnego. Musiała
po drodze przegonić gromadę pierwszaków, skutecznie zagradzających
drogę. W końcu ustąpiły jej miejsca, gdy ta zaczęła iść,
pokazując młodym Ślizgonom swoją odznakę niczym mugolscy
policjanci. Tym samym bez większych przeszkód opuściła salon
Slytherinu, by udać się do biblioteki, gdzie w ciszy zamierzała
napisać esej o przyczynach nietypowego kształtu księżyców Marsa.
Tymczasem
pozostali nadal siedzieli na swoich miejscach, głośno śmiejąc się
z jakiegoś dowcipu opowiedzianego przez Dracona, gdy nagle Blaise
zapytał poważniejszym tonem:
– A
tak na serio, to co o niej myślisz?
– O
kim?
Czarnoskóry
spojrzał na blondyna z politowaniem.
– Jak
to „o kim”? O Roper, rzecz jasna.
–
Zabini, chyba już się domyśliłeś, że bardzo chętnie bym się z
nią umówił...
Uśmiechnął
się lekko na wyobrażenie randki z rudowłosą.
–
Jasne, że się domyśliłem. Na eliksirach – oznajmił
czarnoskóry. – Ale... Chwila, czy ty nie wspominałeś czasem, że
zacząłeś się spotykać z jakąś blondynką?
–
Wspominałem – odparł Draco.
– To
powiedz mi, kto to taki.
– Ta
wysoka z czwartej klasy – odwrócił głowę w stronę stołu
zajmowanego przez grupkę czternastolatek.
– Od
kiedy interesują cię młodsze, co? – zdziwił się Blaise.
– Tak
jakoś wyszło – blondyn wzruszył ramionami. - Dzisiaj po kolacji
mamy pierwszą randkę.
– To
ci mogę pozazdrościć – kiwnął głową z aprobatą. -
Słyszałem, że świetnie tańczy. A całuje jeszcze lepiej.
–
Słyszałeś? – upewnił się Draco.
–
Raczej widziałem.
–
Widziałeś?
–
Dobra... Byłem z nią w zeszłym roku w Hogsmeade – odparł
Zabini, unosząc dłonie w geście kapitulacji.
Malfoy
był nieco zdziwiony tym, co usłyszał. Chociaż Blaise zazwyczaj
starał się, by o jego nowych związkach nie dowiadywała się od
razu cała szkoła, to najbliższym kolegom, a zwłaszcza Draconowi,
często z przyjemnością opowiadał o swoich przygodach z
przedstawicielkami płci przeciwnej.
–
Dlaczego nie wiedziałem o tym, że z nią byłeś? – zapytał po
chwili blondyn.
–
Głupia historia – westchnął. – Wściekła się na mnie tego
samego dnia, kiedy w Miodowym Królestwie kupiłem jej truskawkowego
lizaka.
– A
co w tym niby złego?
–
Jest uczulona na truskawki. Poważnie. Ponoć tym jednym lizakiem
mogłem ją zabić.
–
Serio? – Malfoy zaśmiał się głośno. Dla niego opowieść
przyjaciela brzmiała jak świetny dowcip.
–
Serio – potwierdził czarnoskóry. – Dlatego pamiętaj: żadnych
truskawek.
–
Jasne – przytaknął.
Spojrzał
na tarczę wiszącego na ścianie zegara. Z ułożenia czarnych
wskazówek o wyszukanym, skomplikowanym kształcie odczytał, że do
kolacji zostały jeszcze prawie trzy godziny, a on nie wiedział, jak
ten czas mógłby wykorzystać, zwłaszcza, że w pewnym momencie
rozmowa z Zabinim oraz wiecznie potakującymi Crabbem i Goylem
zaczynała być nużąca. Po zakończeniu tematu czwartoklasistki
powrócili do krytykowania nauczycieli Hogwartu oraz sposobu
wykonywania przez nich swoich obowiązków., jednak opierało się to
głównie na powtarzaniu kilku kluczowych stwierdzeń, za każdym
razem formułowanych w inny sposób, przeplatanych jakimiś mało
znaczącymi przerywnikami, dopełnieniami czy przytakiwaniami
„goryli”.
Gdyby
na zewnątrz panowała przyjemniejsza pogoda, Draco chętnie
wyciągnąłby swoją czarodziejską miotłę i wyszedłby polatać
wokół szkolnego boiska. Niekoniecznie po to, by ćwiczyć jakieś
nowe manewry, które mogłyby się przydać podczas zbliżającego
się meczu, bo tym i tak miał się zająć na późniejszym
treningu, ale by po prostu zrelaksować się, a przy tym nie umrzeć
z nudów, do czego wkrótce mogło dojść w salonie Slytherinu. Nie
wierzył (nie mógł tego sprawdzić, patrząc w okno, ponieważ tam
widać było jedynie wnętrze jeziora i pływającego w nim długiego
węgorza) jednak w to, żeby po deszczu, który zaskoczył go i
resztę Ślizgonów na błoniach, nagle nie pozostało żadnego
śladu, a latanie wśród milionów spadających kropel z całą
pewnością nie zalicza się do przyjemnych doświadczeń, o czym
dobrze wiedział, gdyż nieraz jego drużyna musiała rozgrywać
mecze quidditcha w znacznie gorszych warunkach. Porzucił więc na
razie zamiar wyjścia z zamku i z chęcią przystał na propozycję
Blaise'a, który właśnie szukał drugiej osoby potrzebnej do
wzięcia udziału w partii czarodziejskich szachów. Co prawda Malfoy
nie radził sobie zbyt dobrze w tej grze, ale z pewnością był
lepszy od nadal siedzących w fotelach obok niego Crabbe'a i Goyle'a.
Ku
zadowoleniu blondyna, Pansy zobaczył dopiero podczas treningu, kiedy
drużyna ćwiczyła zwód ochrzczony nazwiskiem jakiegoś zasłużonego
gracza reprezentacji czeskiej, o którym Draco nigdy wcześniej nie
słyszał.
Co
więcej, na trybunach siedziała również Sophie Roper wraz ze swoją
przyjaciółką z roku, Tracey Davis. Rudowłosa, w przeciwieństwie
do większości dziewcząt, przychodziła na mecze dlatego, że
interesowała się tym sportem, a nie tylko po to, by popatrzeć na
przystojnych graczy. Brunetka właściwie też nie zwracała większej
uwagi na urodę latających na miotłach czarodziejów, jednak nie
była tak wielką fanką quidditcha jak Sophie i na trybunach
zjawiała się głównie w celu dotrzymania jej towarzystwa.
Oprócz
tego w tym samym sektorze siedziało kilka innych osób, w tym grupka
czwartoklasistek. Od razu dostrzegł machającą do niego
właścicielkę długich blond włosów. Ujrzał również Pansy
obdarzającą ją groźnym spojrzeniem.
Lepiej
dla niej, jeśli nie dowie się o tym, co zdarzy się wieczorem...
pomyślał Draco, widząc zazdrość w oczach Parkinson.
_______
Wreszcie udało mi się to napisać... Co nie oznacza, że jestem w pełni zadowolona. Co prawda wydarzenia miały mniej więcej takim torem się toczyć (choć większość tego, co tu piszę to zbieranina tego, co tylko przyjdzie mi do głowy), ale forma... jakoś do mnie nie przemawia. W sumie staram się nie nadużywać niekanonicznych postaci czy przedmiotów i nie chciałam na początku pisać o tych kolorowych kotach, tylko wytrzasnąć skądś "Fantastyczne zwierzęta (...)" i wybrać sobie ciekawe zwierzątko, lecz z drugiej strony, kiedy wyobraziłam sobie Skarabeusza i jego hipnotizing eyes... Mmmm, cudo <3 Co więcej, Skarbek trochę mi pomoże w przyszłości w rozwijaniu wątku Sophie :). Zresztą, sami zobaczycie, co dla niej zaplanowałam.
PS Zbieram pomysły na imię dla blondynki z czwartej klasy, bo jakoś nie mogę się na nic konkretnego zdecydować, a chciałabym, żeby nazywała się dość oryginalnie, jak na czystokrwistą czarownicę przystało.
Świetny rozdział. Wszystko rozkręca się powoli i bardzo tajemniczo. Podobał mi się pomysł tęczowego kota, a także opis salonu Ślizgonów. Wątek miłosny chyba będzie dość poplątany. W sumie to, czytając to wszystko, zrobiło mi się żal Pansy. Zakochana na zabój w Draconie, stająca na głowie, by ją zauważył... Trzeba to przeżyć, żeby zrozumieć... XD Co do imienia blondynki... nie wiem... może Rosemary? Albo Melissa? Nigdy nie byłam dbra w wymyślaniu imion, zwłaszcza, że nie wiem, jaką konkretnie postać chcesz stworzyć...Aha i jeszcze jedno: "(...)która zapomniała oddać jej kałamarza z zielonym atramentem" wyraz "kałamarz" w tym wypadku chyba powinien pozostać niedmieniony.
OdpowiedzUsuńTo tyle. Życzę Ci dużo weny i mam nadzieję, że następny rozdział pojawi się już wkrótce :)
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńŹle napisałam ;x
UsuńRozdział przyjemny, miło się go czyta.
Chciałabym mieć w domu takiego kamelekota, bo z opisu wydaje się być słodkim stworzonkiem <3 Trochę szkoda mi Pansy, ponieważ zakochała się w Malfoy'u, który nie jest nią zainteresowany. Biedna!
Jeśli chodzi o imię dla blondynki, to masz tutaj bardzo przydatną stronę (w języku angielskim, ale myślę, że sobie poradzisz). Fajne jest to, że możesz poznać znaczenie danego imienia. Zresztą sama zobaczysz: http://www.behindthename.com/
Pozdrawiam.
P.S.
UsuńIstnieje też "podstrona" z nazwiskami. Tak na wszelki wypadek informuję ;-D http://surnames.behindthename.com/
Dzięki :) Właściwie imię już wybrałam, ale głowiłam się wczoraj nad nazwiskiem... pamiętam, że coś wymyśliłam, ale już mi wyleciało z głowy :D
UsuńPS Malfoy sam nie wie, kim jest zainteresowany :P
Jeszcze raz dzięki i - przy okazji - życzę miłych wakacji :)
Bardzo mi się podoba Twój styl i bohaterowie opowiadania :) Czyta się lekko i przyjemnie i szkoda jest, jak rozdział się kończy ;) Kamelekot jest świetny ^^ Wyobrażam sobie oczy tego stworzonka, na pewno są piękne i ujmujące :) I Pansy zakochana w Draco, niestety bez wzajemności. Biedna :( Czekam na kolejny i jeśli będziesz miała ochotę zapraszam do siebie www.zakazane-spojrzenia.blogspot.com gdzie piszę historię Draco i własnej bohaterki :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam! :)
Aha, zapomniałam. Dodaję do linków u siebie :)
OdpowiedzUsuńDzięki :) Postaram się wkrótce przeczytać również Twoje opowiadanie. Przy okazji wspomnę, że nad kolejnym rozdziałem pracuję, pracuję już w sumie dość długo, ale w ciągu kilku dni "trójka" powinna się pokazać ;)
UsuńAle fajny ten kot xD. Kocham koty, a ten kamelekot jest jakby kocim odpowiednikiem metamorfomaga... Cudo. Choć Hagrid wysławiał się troszkę nie po Hagridowemu, to jednak fajnie wyszła ta lekcja.
OdpowiedzUsuńPojawiła się też Umbridge, zawsze lubię, kiedy się pojawia. Z nią jest ciekawie, dlatego cieszę się, kiedy znajduję opowiadanie, w którym się ona pojawia. Tylko ciekawe, o co chodzi z tymi jabłkami?
Ogólnie rozdział mi się podobał, choć troszkę irytowało mnie to, że zdajesz się zakładać, że czytelnik nigdy nie czytał HP. Ja naprawdę wiem, co to szlama i wiem, gdzie mieszczą się poszczególne dormitoria, i naprawdę nie trzeba tego przypominać ^^.
Tak samo na przykład to zdanie, akurat rzuciło mi się w oczy:
Niechlubny „zaszczyt” siedzenia obok wystrojonej Gryfonki przypadł Tracey, czyli czarnowłosej okularnicy. - to też już wiem xD. Naprawdę nie musisz dopisywać takich uwag.
Wgl widzę, że też masz postać o nazwisku Davis ^^.
Zastanawia mnie też ta blondynka, z którą ma się spotkać Draco. No ale może później się okaże.
Aj... Napisałam ci piękną, długą odpowiedź, ale internet mi się rozłączył. Złośliwość rzeczy martwych.
UsuńFakt, ten fragment o Tracey był niepotrzebny ;)
Widzisz, mnie z kolei irytuje to, że niektórzy zakładają, że czytelnicy posiadają pełną wiedzę o świecie przedstawionym i nie wyjaśniają kompletnie nic. Niektórzy nawet łaskawie nie wspomną, że jakaś tam dziewczyna to tak naprawdę córka głównego bohatera. A co dopiero, że ma dziewiętnaście lat. Wiem, może przesadzam z tymi "przypominajkami", ale warto zauważyć, że również w kanonie (np. w studiowanym ze względu na opowiadanie "Zakonie") są również takie wprowadzenia. Wolę założyć, że trafi mi się jakiś czytelnik, kto słabo zna się na HP. Tak dla zasady.
Możesz się zdziwić, ale wielu nie w niejednym ff spotkałam się ze stwierdzeniem, że salon Puchonów znajdował się na jednej z wież. Albo opisana jest sytuacja, gdy bohater siedzi w swoim dormitorium (w Slytherinie), siedzi na parapecie i wygląda przez okno. I niektóre to były całkiem porządne twory, żeby nie było. Sama kilka razy poprawiałam opis pokoju wspólnego, żeby był jak najbliższy oryginałowi.
Co do Umbridge, to możesz się cieszyć, ponieważ w czwartym rozdziale będzie jej bardzo dużo ;)
Rozumiem, przypominać pewne rzeczy (zresztą też widziałam opowiadanie, gdzie pokój Hufflepuffu był w wieży), ale mam nadzieję, że dalej już tego tak nie będzie ;). Ja u siebie nie wyjaśniam takich rzeczy, no ale ja piszę narracją personalną (czyli narrator wie tylko tyle, ile dana postać), a moją główną bohaterką jest nowa uczennica, która dopiero poznaje Hogwart i nie zna jego realiów. Ale nieco inaczej się pisze o nowej, inaczej o kimś, kto w Hogwarcie już te kilka lat jest. Ale są też inne sposoby, by wyjaśnić takie rzeczy, bez pisania ich dosadnie ;). Też mi to wytknięto kiedyś w którymś z poprzednich opowiadań, że piszę zbyt łopatologicznie. Ale w sumie to były z mojej strony takie drobne wytknięcia, więc mam nadzieję, że nie czujesz się urażona.
UsuńBardzo podobają mi się Twoje opisy. Wszystko, nawet szczegóły wyjaśniasz obrazowo i racjonalnie, co sprawia, że mamy wrażenie jakbyśmy czytali dobrą książkę. Poza tym to świadczy o Twojej "pisarskiej dojrzałości" i robi wrażenie.
OdpowiedzUsuńNie wiem czemu Dracon tak się wkurzył na tego kota;D Takie fajne, miłe stworzonko. Ale od początku nie wyglądał mi na kogoś, kto lubi zwierzęta. Swoją drogą, cwana bestia z niego. Nieźle podszedł tą Dolores. Niby zwykła propozycja, a wystarczyło użyć dobrych argumentów, by powiększyć swoją władzę w szkole. Cwane zagranie!
Zazdroszczę im mozliwości przebywania z różnymi stworzeniami. To musi być niezwykle fascynujące, patrzeć na takie dziwolągi i dowiadywać się o ich mocach i możliwościach. Nie mogę zrozumieć dlaczego większość osób tak nie lubi Hagrida. Może dlatego, że jest dobry? Tak to widzę...
Pansy chyba obrała złą taktykę zdobycia Malfoya. Wątpię, że takim "wchodzeniem w dupę" zyska jego uczucie. Poza tym wydaje mi się, że jemu podoba się ktoś inny. Biedna Pansy, czuję, że będzie cierpieć. Ale dla niej to chyba lepiej. Nie wiem, czy ktoś taki jak Draco może naprawdę kocha... Kolejny wspaniały rozdział w Twoim wykonaniu;)
Tytuł rozdziału z miejsca skojarzył mi się z nowymi uczniami, haha, koty syjamskie z piosenką z "Zakochanego kundla", a włóczka z Julianem z "Pingwinów z Madagaskaru". Zresztą ja potrafię skojarzyć wszystko ze wszystkim, zatem wybacz.
OdpowiedzUsuńDolores ma strasznie obrzydliwe wszystko ;D. I nie no, ja lubię koty, ale ona mi je obrzydza, hah.
"Nie będę opowiadać kłamstw"?
Muszę zdradzić, że kiedyś chciałam mieć takie poruszające się obrazy osób, żeby z nimi rozmawiać, no i samopiszące pióro - nadal bym je chciała - przydałoby mi się na sprawdziany.
Chciałbym mieć tego irysa egipskiego (;. Oj, bardzo. Tak w ogóle to skojarzył mi się z tym kotem z "Primeval", co potrafił wtapiać się w tło, tylko, że tamten to wyglądał raczej upiornie - i fajnie. Ja to bym mogła mieć z Hagridem lekcje, a u nas taka nuda na tym zwykłym świecie bez magii...
Zeswatanie Snape'a i McGonagall - nie jestem fanką swatania, ale chciałabym to przeczytać! ;)
Padłam na tym tekście z truskawkami. Uczulenie na nie nie może zabić.
I nie, tylko nie ten węgorz, tylko nie ta "piosenka"!!!
Chyba imionowe propozycje już zamknięte, a więc nic nie zrobię.
Rozdział taki niby o codziennym życiu w Hogwarcie, ale przynajmniej skupia się na Malfoy'u i lekko się czyta. Jakiejś powalającej historii nie ma, ale jednak jest ciekawie, no i ten Skarabeusz. Ale imię!
Dobra, to ja już kończę ten dziwny nieskładny komentarz (:.