Dekrety Edukacyjne

22.09.: Kolejna część już jest :)

30.11.: Od poprzedniego odzewu minęły ponad dwa miesiące, widzę, jestem tego świadoma i tak dalej. Ale to nie znaczy, że Szarlotka przedwcześnie zniknie z tego świata, o nie. Potrzebuje tylko czasu.

30.08.: Czy też raczej, ja potrzebowałam/potrzebuję czasu. Taka tam realizacja ambitnych planów na przyszłość... ale żyję, żyję ;)

1. Evanesco

Kroki dwóch chłopców odbijały się głośnym echem po pustym, pogrążonym w półmroku lochu, oświetlanym jedynie przez kilka srebrnych, bogato zdobionych żyrandoli dających słabe, zielonkawe światło. W licznych zakamarkach znalazło dla siebie dom wiele pająków, a na lekko wilgotnych kamieniach osiadał mech. W powietrzu unosił się zapach rozkładających się roślin.
Jednak powodem, dla którego większość uczniów Hogwartu wolała unikać tego miejsca, było zupełnie coś innego... A raczej ktoś inny.
Chłopcy, ubrani w czarne szaty, przechodzili właśnie obok drzwi do jednego z niewielu pomieszczeń w tej części zamku, z których ktokolwiek korzystał. Do ich uszu dobiegały strzępki rozmów oraz odgłosy wydawane przez przelewane płyny, wpadające do kociołków kamienie, przesuwane, otwierane czy też tłuczone przeróżne szklane pojemniki i przyrządy. W lochach bowiem mieściła się sala, w której odbywały się lekcje eliksirów – jednego z najważniejszych przedmiotów nauczanych w Szkole Magii i Czarodziejstwa.
Tego dnia piątoklasiści warzyli Eliksir Rozdymający. Gryfoni i Ślizgoni w skupieniu dodawali kolejne składniki, mieszali zawartość – pięć razy w lewo, pięć razy w prawo – a co jakiś czas wymieniali szeptem uwagi na temat wywarów przygotowywanych przez kolegów i... tych, którzy nie miano kolegów raczej nie zasługiwali.
– Draco, spójrz na Longbottoma – powiedział cicho pewien czarnoskóry Ślizgon do blondyna siedzącego w ławce obok.
– A co znowu tej łajzie nie wyszło?
– Jeszcze nic, ale...
– To wybacz, ale wierz mi, że mam ciekawsze rzeczy do oglądania – odparł Draco, spoglądając na rudowłosą dziewczynę wrzucającą garść suszonych ziół do mosiężnego kociołka.
Profesor, przechadzający się po klasie i sprawdzający poczynania podopiecznych, odwrócił głowę w stronę Ślizgona, dając mu do zrozumienia, że powinien wrócić do pracy. Nie powiedział jednak mu tego wprost – Draco Malfoy był jednym z jego ulubionych uczniów. Nauczyciel, nie zmieniając ani na chwilę wyrazu swojej kamiennej, bladej twarzy, ruszył dalej.
– Panno Parkinson, korzenie kroimy w plastry, nie w kostkę.
Dziewczynie udało się naprawić błąd, zanim dodała źle przygotowane składniki do gotującej się błękitnej mikstury. Tymczasem, po drugiej stronie sali trójka Gryfonów rozmawiała ze sobą przyciszonymi głosami, korzystając z okazji, gdy profesor był zajęty instruowaniem kolejnych uczniów.
– Harry, Ron, spójrzcie na Neville'a – szepnęła jedna z dziewcząt, Hermiona, odgarniając sprzed twarzy pasmo brązowych loków.
– Czemu? – spytał Ron. – Przecież nic mu się...
Przerwał, widząc przed sobą bladą twarz nauczyciela otoczoną ciemnymi, przetłuszczonymi włosami i wpatrujące się w niego oczy, czarne tak jak jego nieśmiertelna, sięgająca ziemi szata, towarzysząca mu przy każdej możliwej okazji.
– Żadnych rozmów – odrzekł chłodnym, pozbawionym emocji tonem. – Minus pięć punktów dla Gryffindoru.
Ze strony sali, którą zajmowali uczniowie z drugiego domu, Slytherinu, rozległo się kilka chichotów. Uwielbiali lekcje z profesorem Snapem, który był ich opiekunem i wyraźnie faworyzował swoich wychowanków. Z całą pewnością darzyli go szacunkiem, a może nawet i sympatią.
Chociaż trudno mówić o sympatii do kogoś takiego jak Severus Snape, bo doprawdy ciężko jest polubić tak ponurego, emanującego chłodem człowieka, na twarzy którego nigdy nie widać uśmiechu. Złośliwi twierdzą również, że na jego włosach nigdy nie pojawia się szampon... Przynajmniej taka opinia krąży wśród Gryfonów, od dawna pałających niechęcią do mistrza eliksirów.
Gdy ten natomiast oddalił się od trójki przyjaciół, Hermiona postanowiła przekazać Ronowi to, czego nie zdążyła powiedzieć. Aby nie narażać się na kolejną karę, po prostu zaznaczyła akapit w podręczniku i pokazała go chłopcom, spoglądając przy tym wymownie na Neville'a, który właśnie klęczał na podłodze i zbierał rozsypane przez niego salamandrze ogony.
Harry i Ron na chwilę przerwali sporządzanie eliksiru, by przeczytać wskazany przez nastolatkę fragment:

Uwaga. Jeśli nad wywarem pojawi się fioletowa para, oznacza to, że może dojść do gwałtownego wybuchu. Należy wtedy NIEZWŁOCZNIE dolać do mikstury dużą ilość koziego mleka, w przeciwnym wypadku opróżnić kociołek lub oddalić się, by znaleźć się nie bliżej niż pięć stóp od kociołka.

Obaj szybko sprawdzili, jaki kolor mają ich wywary. Barwa eliksiru Harry'ego przypominała szafir – dokładnie tak powinien wyglądać według autorów podręcznika. W kociołku Rona natomiast znajdowała się półprzezroczysta, turkusowa ciecz. Chłopak mógł w niej zobaczyć odbicie swojej przyozdobionej piegami twarzy, otoczonej lekko kręconymi, pomarańczowymi niczym świeże marchewki włosami.
Hermiona, widząc, że przyjaciele nie zrozumieli jej do końca, szturchnęła ich. Gdy się odwrócili w stronę dziewczyny, zauważyli, że kieruje swoje oczy w stronę Neville'a Longbottoma – kolegi, który spał w tym samym dormitorium, co Ron i Harry. Zadowolony z tego, że udało mu się zebrać z podłogi wszystkie porozrzucane składniki, nie zwrócił uwagi na unoszący się przed nim fioletowy obłoczek pary...
– Na gacie Merlina... – szepnął rudzielec. – Pięknie.
– Co robimy? – spytał Harry, poprawiając zsuwające się z nosa okulary. – Zgaduję, że nikt nie nosi w torbie butelki z mlekiem.
– Tutaj piszą, żeby opróżnić kociołek – stwierdził Ron.
– Tylko... Wtedy Neville nie zaliczy pracy... – zmartwiła się Hermiona.
– Jak to wybuchnie, to tym bardziej nie zaliczy – wtrącił okularnik. – A na deser dostanie szlaban.
– To może powiemy Snape'owi? – zaproponowała szatynka.
Chłopcy gwałtownie pokręcili przecząco głowami. Uważali, że informując o wszystkim profesora, mogli narazić zarówno siebie, jak i Neville'a na duże nieprzyjemności.
Nad kociołkiem pojawił się drugi, większy obłoczek. Chwilę później podążył za nim trzeci, malutki. Przyjaciele bez słowa obserwowali unoszącą się parę...
– E... Harry, podasz mi słoik z borówkami?
Chłopak dopiero po kilku sekundach zorientował się, że ktoś do niego mówi.
– Co...? A, borówki. Masz, stary – przesunął słoik w stronę Rona.
Kolejne pary oczu kierowały się w stronę niczego nieświadomego Neville'a. Również Blaise, czarnoskóry Ślizgon, zerkał od czasu do czasu w stronę właściciela kociołka, który stał się tykającą bombą zegarową.
Czwarty obłoczek powędrował w górę.
Piąty i szósty leciały obok siebie.
Siódmy miał już dość intensywną barwę.
Ósmy.
Dziewiąty.
Dziesiąty.
Jedenasty, dwunasty, trzynasty...
Draco spostrzegł, że prawie wszyscy uczniowie wpatrują się w fioletową, gotującą się i bulgoczącą ciecz, chociaż sam nie widział w tym nic nadzwyczajnego. Longbottom wyjątkowo źle radził sobie z eliksirami, do tego był pechowcem i ciamajdą, przez co wypadki z jego udziałem stały się czymś niemalże naturalnym.
Gryfon tymczasem zauważył, że z jego miksturą dzieje się coś dziwnego, kiedy wrzucał do kociołka papkę z rozgniecionych borówek. Widząc, że substancja bulgoce zdecydowanie za mocno, wziął do ręki różdżkę i już zamierzał zmniejszyć ogień, gdy nagle...
BUM!
Fioletowa, gęsta ciecz, wystrzelając w górę, rozsadziła miedziane naczynie.
TRZASK!
Kawałki metalu trafiły w stół.
PLUSK!
W tym samym momencie niezliczona ilość kropli rozeszła się we wszystkie możliwe kierunki.
Protego!
Drobinki podążające w stronę stołów pozostałych Gryfonów odbijały się od magicznej tarczy wyczarowanej przez Harry'ego. Większość osób obecnych w sali odruchowo zasłoniła głowy książkami (czy też czymkolwiek innym, co było pod ręką), dotyczyło to również tych, którzy znaleźli się poza zasięgiem szybujących w powietrzu resztek eliksiru Neville'a. Wyjątek stanowili Crabbe oraz Goyle – dwaj Ślizgoni, wierni towarzysze Malfoya, nieodstępujący go na krok niczym osobiści ochroniarze. Z tego względu – a może również z powodu niskiego ilorazu inteligencji – niektórzy nazywali ich „gorylami”. Zazwyczaj, żeby coś udało im się zrozumieć czy zapamiętać, trzeba było powtarzać im wszystko po kilka razy, więc nic dziwnego, że kiedy uczniowie w panice starali się nie zetknąć z nie do końca udanym (delikatnie mówiąc) Eliksirem Rozdymającym, oni nadal siedzieli w bezruchu, patrząc się z, typowym dla nich, głupkowatym wyrazem twarzy w bliżej nieokreślony punkt.
PLASK!
Na policzku siedzącego bliżej środka sali Crabbe'a oraz na nosie Goyle'a pojawiły się fioletowe kleksy.
– Aj!
Ruda Ślizgonka, na którą wcześniej zerkał Draco, pisnęła, gwałtownie odskakując w kierunku ściany. Kilka kropel spadło na jej stolik, a dokładniej na jeden z pociętych ogonów jaszczurek, który nagle spęczniał niczym nadmuchany balonik.
 Longbottom...
Snape maszerował szybkim krokiem w kierunku chłopaka. Mówiąc, próbował jak zwykle zachować swój oziębły, obojętny ton, jednak wtedy dało się usłyszeć w nim nutę gniewu. Jego słowom akompaniował trzepot długiej szaty.
– Panie Longbottom – powtórzył – czy przez pięć lat nie zdążył się pan niczego nauczyć? W życiu nie widziałem osoby, która jest aż takim beztalenciem...
– P-panie p-profesorze... – wydukał z trudem Neville, próbując unieść puchnącą rękę.
Kociołek eksplodował w odległości niemalże kilku cali od nastolatka, przez co cała jego twarz, a w niektórych miejscach również szata i ręce były opryskane eliksirem, który zadziałał błyskawicznie. Gryfon niemalże nie mógł poruszać ustami, ponieważ policzki i wargi wydęły mu się jak u ropuchy. Dla niektórych wyglądało to śmiesznie, inni spoglądali na niego z przerażeniem, natomiast na nauczycielu puchnący Neville zdawał się nie robić żadnego wrażenia.
– Tak, panie Longbottom...?
W odpowiedzi usłyszał niezrozumiałą sekwencję kilku spółgłosek.
– Panie Zabini, panie Nott, proszę zabrać Longbottoma i tych dwóch – skinął głową w stronę Crabbe'a i Goyle'a – do skrzydła szpitalnego.
Czarnoskóry kolega Malfoya oraz inny uczeń ze Slytherinu, siedzący sam w ostatniej ławce, wstali z miejsc i podeszli do poszkodowanych – Blaise przywołał do siebie „goryli”, natomiast Nott podszedł do Gryfona i niechętnie pomógł mu wstać. Całą piątką wyszli z sali, nie odzywając się do siebie ani słowem.
Kiedy już drzwi za nimi się zatrzasnęły, Snape postanowił wrócić do swojego biurka, przystając przy okazji – ponownie – przy stoliku Harry'ego i Rona.
– Potter – nie tyle co wypowiedział to nazwisko, co raczej wypluł je z ust. – Czy ja zezwoliłem na używanie zaklęć obronnych na moich lekcjach?
– Nie, ale... – zaczął okularnik.
– Nie – powtórzył tonem znacznie bardziej stanowczym niż Harry. – Na moich zajęciach nikt nie będzie niepotrzebnie wymachiwał różdżką. Czas nauczyć się, Potter, co oznacza słowo zasada. Gryffindor traci przez ciebie kolejne dziesięć punktów.
Nastolatek westchnął ciężko. Nauczyciel eliksirów za każdym razem szukał pretekstu, by go ukarać, a przy okazji dom, do którego należał. Harry wiedział, że to nie jego wina, że profesor na niego się uwziął, mimo to czuł się źle, gdyż przez to cierpieli na tym jego koledzy, którzy starają się, aby zdobywać kolejne punkty i zapewnić Gryffindorowi pod koniec roku szkolnego zwycięstwo w dorocznym Pucharze Domów.
Chłopak postanowił jednak nie wdawać się w dyskusję z profesorem Snapem, ponieważ z doświadczenia wiedział, że tylko pogorszyłby swoją sytuację. Do końca lekcji został jeszcze kwadrans, dlatego zarówno on, jak i pozostali uczniowie byli zmuszeni wrócić do pracy nad swoimi wywarami.
Hermiona po raz kolejny odgarnęła włosy, zakładając je za ucho. Często zapominała o związaniu ich przed eliksirami, jednak zbytnio jej to nie przeszkadzało. Wrzuciła do niebieskiej mikstury – delikatnie, by ciecz się nie rozprysła – ostatni składnik. Teraz wystarczyło gotować całość na wolnym ogniu przez dwie minuty. Szatynka z zadowoleniem spojrzała na prawie gotowy, jak zwykle udany, napój. Jej krótką chwilę dumy przerwał głos Rona:
– Widzisz? A wystarczyło tylko rzucić Evanesco i nie byłoby problemu.
~
Pani Pomfrey była niską, krępą kobietą w wieku około pięćdziesięciu lat. Swoje kasztanowe włosy w czasie pracy chowała pod czepkiem, który wyglądem różnił się od swojego mugolskiego odpowiednika, bo kształtem bardziej przypominał welon zakonnicy. Oprócz tego, jak przystało na szkolną pielęgniarkę, na zwykłą czarodziejską szatę nałożyła nieskazitelnie czysty, biały fartuch.
Nawet ci, którzy mieli styczność z magią od urodzenia, dziwili się, jak jedna osoba potrafi zapanować nad wszystkim, co dzieje się w hogwarckim skrzydle szpitalnym, a na dodatek zajmować się każdym, kto zwróci się do pani Pomfrey o pomoc, a zdarzało się, że naraz opieki wymagało nie kilka, ale kilkanaście (o ile nie więcej) osób.
Zbliżała się pora obiadu, więc i ona powoli przygotowywała się do wyjścia. Korzystając z kilku wolnych minut, poszła w kierunku małego, przynajmniej w porównaniu z salą, gdzie znajdowały się łózka dla pacjentów, pomieszczenia. Otwarła drewniane, skrzypiące drzwi, po czym machnęła różdżką. W pogrążonym wcześniej w ciemności pokoju rozbłysło pięć lampek oliwnych zwisających z sufitu, ustawionych w rzędzie biegnącym od wejścia aż do tylnej ściany. Kobieta lekko domknęła drzwi, by nie wpuszczać do środka zbyt wiele światła. Znajdowała się bowiem w swojej ukochanej magicznej spiżarni, gdzie przechowywała wszystkie potrzebne jej przeróżne składniki, mikstury, antidota i zioła w taki sposób, aby jak najdłużej nie traciły leczniczych właściwości. Każdego dnia, nawet po kilka razy, zaglądała do środka, sprawdzając, czy panuje tam odpowiednia temperatura i wilgotność, czy przypadkiem nie zadomowiły się gdzieś jakieś zwierzęta lub grzyby, a także czy niczego nie musi dokupić. Kobieta zerknęła na jedną z półek po lewej stronie. Nad etykietą z napisem „Eliksir Pieprzowy” stała tylko jedna, już prawie pusta szklana butelka z tym bardzo popularnym wśród czarodziei lekarstwem na przeziębienie. Poza tym pani Pomfrey zauważyła, że powinna zaopatrzyć się w większe ilości środków uspokajających, bo w ostatnim czasie coraz to więcej uczniów skarży się na nadmiar stresu, niektórym zdarza się nawet mdleć z nerwów... Jednak ona wcale im się nie dziwiła: zbliżające się egzaminy, nawał prac domowych, do tego obecność w szkole tak zwanego Wielkiego Inkwizytora Hogwartu oraz pogłoski o odzyskaniu mocy przez jednego z najgroźniejszych i zarazem najpotężniejszych czarnoksiężników w historii. Wystarczyło, że tylko pomyślała o tym, co dzieje się wokół, by samej sięgnąć po jakiś uspokajający eliksir.
Kobieta jednak zmuszona była przerwać codzienny przegląd spiżarni, usłyszawszy kroki kilku osób wchodzących na teren szkolnego szpitala. Po wyjściu z pomieszczenia ponownie machnęła różdżką – płomyki tlące się w lampkach zgasły, a drzwi zamknęły się. Ich skrzypienie rozniosło się echem po całej sali. Podobnie jak w całym zamku, tak i również w skrzydle szpitalnym panowała dobra akustyka, dźwięk bez problemów odbijał się od jasnych ścian, przemierzając przestronne wnętrze, które za dnia było rozświetlone promieniami słońca wpadającymi przez duże, szklane okna z czarnymi framugami, otoczone płaskorzeźbami przedstawiającymi wijące się pnącza roślin.
Pamiętając panujące wokół zamieszanie mające miejsce niespełna tydzień wcześniej, zaraz po ostatnim meczu między drużynami domów Hufflepuffu oraz Ravenclawu, pani Pomfrey czuła się nieco dziwnie, mijając rząd pustych łóżek. Co prawda bardzo ceniła sobie ciszę i spokój, lecz musiała przyznać, że samotność bywa męcząca, za to dzięki obecności rozemocjonowanych młodych studentów nieraz i na jej twarzy pojawia się uśmiech.
Szybkim krokiem podeszło do nich pięciu chłopców. Czterech z nich miało na sobie czarne szaty z zielonymi wstawkami oraz krawaty w tym samym kolorze, co znaczyło, że należeli do domu Slytherina. Na stroju piątego natomiast w miejscu zieleni występowała czerwień. Kobieta spojrzała na niego z politowaniem – chociaż jego twarz wyglądała całkiem inaczej niż zazwyczaj, pani Pomfrey bez trudu rozpoznała nastolatka.
– Oj, panie Longbottom, pan to tu powinien zamieszkać – westchnęła.
Zrobiła krok w stronę Crabbe'a z opuchniętym policzkiem oraz Goyle'a, którego nos wyglądał jak u klauna, ale z tą różnicą, że nie był czerwony.
– Eliksir Rozdymający, co?
Longbottom kiwnął głową na potwierdzenie.
– Co ja z wami mam... – mruknęła. – Wydawało mi się, że profesor Snape trzyma u siebie antidotum, chyba że... – zerknęła na powyciąganą i zabarwioną w kilku miejscach na fioletowo szatę Neville'a. – Oczywiście. Chodźcie, chłopcy, zaraz coś zaradzimy.
Uczniowie podążyli za panią Pomfrey, która na chwilę zniknęła w swojej spiżarni, by wyjść, trzymając miskę z niezbyt gęstą mazią o kolorze musztardy.
– Proszę, podaj mi ten słoik, który stoi obok umywalki – zwróciła się do jednego z dwóch „zdrowych” nastolatków.
Obaj patrzyli na siebie, nie wiedząc, do kogo konkretnie była skierowana prośba pielęgniarki. W końcu Nott, stojący bliżej wspomnianego słoju, sięgnął po naczynie i otworzył je. Znajdowały się w nim małe, okrągłe gąbeczki, białe, podobnie jak większość używanych w skrzydle szpitalnym przedmiotów.
Kobieta uprzejmie podziękowała Ślizgonowi, sięgnęła po jedną z gąbek, zamoczyła ją w żółtej masie i podała Crabbe'owi.
– Przyłóż to do policzka.
To samo zrobiła z kolejną gąbką, przeznaczoną dla Goyle'a.
– Za dwie minuty opuchlizna powinna zejść, możecie już iść – oznajmiła. – Ty, kochanieńki – wskazała na Neville'a – jeszcze tu na trochę zostaniesz.
Nott odniósł słoik na miejsce, po czym razem z pozostałą trójką Ślizgonów ruszył w stronę wyjścia, zostawiając opuchniętego Longbottoma w prawie pustym skrzydle szpitalnym.
Młody Gryfon usiadł na krześle, a pani Pomfrey nakładała mu na ochlapaną nieudaną miksturą skórę musztardową maź. Posmarowane miejsca zaczęły go boleć, kiedy substancja zaczęła działać, pomimo tego czuł ulgę. Chociaż nie zaliczył kolejnej pracy na lekcji eliksirów i przez niego Gryffindor stracił kolejne punkty, cieszył się, że przynajmniej udało mu się – jak na razie – uciec od obecności nielubianego nauczyciela oraz stale wyśmiewającego się z niego Malfoya i jego kompanów.
W tym momencie miał jedynie nadzieję, że przyjaciele nie zapomną zabrać jego torby z sali.
Skrzywił się nieco, czując, jak ból w jednym z policzków się nasila.
Dlaczego skutków zaklęć nie można usunąć tak łatwo, jak zawartości kociołka?
Jedno proste zaklęcie.
Evanesco.
I po kłopocie.
~
Zabini, Nott, Crabbe oraz Goyle od kilku minut siedzieli na swoich miejscach w sali eliksirów. Blaise dorzucał jeszcze jakieś składniki do kociołka, mieszając energicznie jego zawartość. Nott, który już wcześniej przygotował wywar, wlepił oczy w sufit, pogrążając się w myślach, natomiast dwaj przyjaciele z przywróconymi do dawnego stanu twarzami zajęci byli rozmową na temat zbliżającego się obiadu.
– Głodny jestem – szepnął Crabbe.
– Ja też.
– Co jest dzisiaj na obiad?
– Eee... To co zwykle?
– Mówili, że na deser ma być tort czekoladowy.
– Fajnie – mruknął Goyle. -Au.
– Co ci jest?
– Burczy mi w brzuchu
– Mnie też... Głodny jestem – powtórzył.
– Ja też.
Gdy tak prowadzili swoją inteligentną (jak na nich) konwersację, profesor podniósł się z krzesła i oznajmił całej klasie:
– Czas minął. Proszę nalać próbki waszych eliksirów do podpisanych fiolek i złożyć je na moim biurku. Finnigan, powiedziałem, że czas minął – to ostatnie skierował do Gryfona, który próbował po kryjomu dodać ostatnią ingrediencję.
Uczniowie wykonali polecenie, nie okazując zdenerwowania. Wyjątkiem była Pansy Parkinson – ta sama, która źle pokroiła korzenie imbiru. Co chwilę zerkała na stojącego do niej tyłem Dracona, przez co raz o mało co nie wypuściła fiolki z rąk. W ostatnim momencie zacisnęła palce na szklanej buteleczce, potykając się przy tym o zawieszoną na krześle torbę. Malfoy, usłyszawszy dobiegający z tyłu hałas, obrócił głowę i zerknął przez ramię na próbującą ustać na dwóch nogach Pansy. Dziewczyna, zaszczycona jego spojrzeniem, nie potrafiła ukryć zdenerwowania, a tym bardziej rumieńców na policzkach.
On jednak szybko się odwrócił, nie zwracając większej uwagi na rozkojarzoną Ślizgonkę.
Chociaż ona w głębi duszy pragnęła, by jego chłodne, błękitne oczy wpatrywały się w nią choćby sekundę dłużej...
Zawiedziona, podeszła do biurka profesora, oddając zakorkowaną fiolkę. Wracając, miała okazję bezkarnie, udając, że zwyczajnie patrzy przed siebie, wpatrywać się w twarz młodego czarodzieja, a nie tylko na jego krótkie, platynowe włosy z tyłu głowy.
Jednak ta chwila nie trwała zbyt długo, ponieważ cała klasa, słysząc dzwonek obwieszczający koniec lekcji, poderwała się z krzeseł. Jedni przepychali się, by zanieść podpisane próbki mikstur nauczycielowi, inni w pośpiechu sprzątali stoły, jakaś dziewczyna starała się dojść do kredensu, gdzie chciała schować niewykorzystane składniki, z kolei Snape, nie zwracając uwagi na powstałe zamieszanie, zadał uczniom temat pracy domowej: niepożądane skutki stosowania dzikich grzybów. Dwie rolki pergaminu.
– Crabbe, Goyle, podejdźcie tutaj – dodał.
Chłopcy niechętnie poczłapali w kierunku przeciwnym do reszty grupy idącej na obiad. Jeden z nich pomasował bolący brzuch, jednak trudno orzec, czy była to kwestia głodu, czy raczej porannego przejedzenia.
Kiedy już pozostali uczniowie opuścili salę, nauczyciel wyjaśnił im, czego od nich oczekiwał.
– Widzicie te dwa worki? – zapytał.
Pokiwali głowami. W przednim narożniku klasy stały dwa duże, płócienne wory.
– Zwiążcie je i zanieście je profesor Umbridge – polecił, wymawiając tytuł naukowy wspomnianej osoby podobnie, jak wcześniej nazwisko Harry'ego, po czym odwrócił się i przeszedł przez drzwi łączące klasę eliksirów z jego gabinetem.
– Ej – Crabbe szturchnął kolegę łokciem – idź po sznurek.
– Gdzie on jest?
– Ee... Na biurku leży coś takiego jakby sznurek. Czekaj, sam wezmę.
Crabbe powlókł się w stronę czarnego, prostokątnego stołu, na którym stało mnóstwo przeróżnych przedmiotów: fiolki z eliksirami, sterta pergaminów z wypracowaniami, pióro i kałamarz z czarnym atramentem, notes oprawiony w skórę, zielone jabłko oraz niedbale zwinięty, ciemnobrązowy sznurek mający około pięciu stóp długości. Ślizgon już sięgał po niego ręką, gdy...
– Stary, patrz, tu jest żarcie! – Goyle zajrzał do jednego z worków. Był wypełniony prawie po brzegi dojrzałymi, czerwonymi jabłkami, przez co po jego otwarciu kilka z nich sturlało się na ziemię.
Crabbe, słysząc wzmiankę o jedzeniu, odwrócił się gwałtownie, strącając przy okazji kilka przedmiotów z biurka profesora.
– Serio?
– Serio – przytaknął Goyle. – Może...
– Co?
– Chyba nikt nie zauważy, jak trochę zjemy...
– Nie wiem – mruknął Crabbe, po chwili dodając: – Dobra, weźmy po jednym.
Chwycił sznurek i podszedł do kolegi. Obaj schowali do kieszeni szaty po jabłku, po czym w miarę sprawnie zawiązali pierwszy worek. Do drugiego pospiesznie wrzucili owoce, które wcześniej spadły na podłogę, przy okazji zbierając zrzucone z biurka rzeczy. W końcu, zadowoleni z siebie – i jeszcze bardziej głodni – Ślizgoni mogli opuścić zamkowe lochy. Obaj wzięli w dłonie wory, narzucili je na plecy niczym Święty Mikołaj i ruszyli w stronę gabinetu profesor Umbridge, zagryzając po drodze słodkie, soczyste jabłka.
Profesor Snape tymczasem nie zwrócił uwagi na to, co działo się za ścianami jego gabinetu. Dźwięki wydawane przez zrzucone przez dwóch uczniów przedmioty zostały zagłuszone przez szczęk przesuwanych i obijających się o siebie szklanych naczyń. Nauczyciel, drżąc na całym ciele, przetrząsał wszystkie półki i szuflady. Po raz kolejny omiatał wzrokiem pomieszczenie. Nie kryjąc swojego zdenerwowania, maszerował w tę i z powrotem szybkim krokiem, obchodził dookoła wszystkie meble.
Lumos!
Koniec jego różdżki rozbłysł mocnym, niebieskawym światłem. Zazwyczaj, by użyć tak prostego zaklęcia, Mistrz Eliksirów wcale nie musiał wymawiać jego formuły na głos. Wtedy jednak emocje nie pozwalały mu na dostateczne skupienie.
Pochylił się i zajrzał pod szafę zajmującą niemalże całą przednią ścianę gabinetu. Okazało się jednak, że ani w tym, ani w żadnym innym z ciemnych zakamarków tego pomieszczenia nie było rzeczy, której Severus Snape tak rozpaczliwie poszukiwał.
Zrezygnowany, udał się z powrotem do sali lekcyjnej, mając nadzieję, że może uda mu się odszukać ten niepozorny, choć ważny dla niego przedmiot.
Spojrzał na drewniane biurko zagracone pracami uczniów oraz przeróżnymi papierami, których jasne barwy kontrastowały z ciemnym blatem, atramentem w kałamarzu oraz oprawionym w czarną skórę notesem.
Snape gwałtownie wypuścił powietrze z ust, tworząc coś w rodzaju westchnienia ulgi. Wyraz zdenerwowania na twarzy Mistrza Eliksirów musiał ustąpić kamiennej masce, z powodzeniem ukrywającej wszelkie uczucia. Mężczyzna szybko zabrał zeszyt i wyszedł, zamykając drzwi klasy, by następnie, tak jak wszyscy mieszkańcy Hogwartu, w spokoju udać się na obiad.
Nawet nie zwrócił uwagi na to, że zielone jabłko leżące na biurku zniknęło.
Zniknęło, choć nikt nie rzucił na nie zaklęcia Evanesco.

______________
Jeżeli ktoś się domyśla, kto będzie tu głównym bohaterem - to bardzo się cieszę, lecz nie jestem pewna, czy można to wywnioskować z treści tego rozdziału. Chcę, przynajmniej do czasu publikacji kolejnej części, utrzymać Was w niepewności ;)

Rozdział dedykowany Evans, która chyba jako jedyna wie, co tu kombinuję.

10 komentarzy:

  1. Widzę, że Crabbe i Goyle jak zwykle błyszczą inteligencją <3, a biedny Neville nie poradził sobie kolejny raz z eliksirem ;D
    Właściwie niewiele mogę napisać na temat tego rozdziału. Podobał mi się, masz bardzo fajny styl pisania. Lekki i przystępny dla czytelników. Czekam na następną część.
    Szkoda, że nie ma opcji (albo przynajmniej jestem tak ślepa i jej nie widzę nigdzie) "obserwuj bloga", co ułatwiłoby mi częstsze zaglądanie na Twojego bloga :)
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie taki mam zamiar - pisać dużo o takich codziennych sytuacjach w Hogwarcie, jak się uda, to i wywołać uśmiech na twarzy czytelnika :)
      Patrz... zapomniałam o obserwatorach :D A jakiś czas temu wytykałam brak tej ramki koleżance - też blogerce. Co prawda można dodać sobie blogi do listy w panelu, mimo to naprawiam błąd i ramkę dodaję ;)

      Usuń
  2. Świetny rozdział! Rzadko się zdarza, żeby jakieś opowiadanie zaciekawiło mnie już od pierwszego rozdziału. Tobie się to udało. Czyta się łatwo, lekko i przyjemnie.Zaklęcie "Evanesco" bardzo mnie zaintrygowało, podobnie jak worki, które Snape kazał taszczyć Gorylom. Ciekawe, po co Umbridge dwa wory jabłek...? Z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy :) Pozdrawiam i życzę duuużo weny :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetny rozdział. Rozpisałaś się nieźle i życzę ci, abyś nadal tak pisała.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wielkie dzięki :)
      Hm... Czy ty przypadkiem nie słuchasz Nickelbacka? Bo ten pan na avatarze to chyba Daniel Adair ;)

      Usuń
  4. Nie wiem, czy to przeczytasz, ale postanowiłam skomentować od razu tutaj, jako że dziś i tak już nie zdążę przeczytać kolejnego rozdziału. W każdym razie, trafiłam tutaj przez bloga C./Shy i postanowiłam przeczytać. Mimo niezbyt udanego szablonu, treść robi o wiele większe wrażenie, dlatego postanowiłam skomentować.
    Momentami mieszasz czasy (pisząc w przeszłym, gdzieś mi się rzuciło w oczy zdanie w teraźniejszym, no, nieważne) no i bardzo szybko przeskakujesz z jednej postaci do drugiej.
    Ogólnie jednak podoba mi się, że piszesz o piątym roku, i choć nieco mnie zdziwiło, że od razu zaczynasz od Hogwartu, bez żadnego wstępu i w sumie po tym jednym rozdziale ciężko mi wywnioskować, kto jest głównym bohaterem, to jednak rozdział wypadł całkiem fajnie. Ta sytuacja na eliksirach była ciekawa. Ogólnie masz całkiem dobry styl pisania i rozdział czytało mi się lekko. Jak widzę, takie dość ślizgońskie klimaty się zapowiadają, co mnie cieszy ;)).
    Zapraszam też do siebie ^^.
    [evelyn-grant]

    OdpowiedzUsuń
  5. Kochana!:)
    Na początek bardzo przepraszam, ze dopiero teraz komentuję Twoje opowiadanie. Wiem, że miałam to zrobić o wiele wcześniej, ale miałam strasznie dużo zaległości na innych blogach, do tego studia i moje opowiadanie, więc zeszło mi dłużej. Ale przeczytałam i jako, że tyle musiałaś czekać to skomentuję każdy Twój rozdział. Dzisiaj pewnie tylko ten, bo więcej nie zdążę, ale możesz mnie oczekiwać- na pewno dostaniesz!:)

    Tak jak kiedyś pisałam, tematyka Potterowska nie jest moją ulubioną, ale po przeczytaniu tego rozdziału bardzo spodobał mi się Twój styl pisania i ciągnęło mnie do przeczytania nowych rozdziałów. Nie do końca wiem, co jest Twoim wymysłem, a co zaczerpnęłaś z książki (wynika to z mojego nie doinformowania Potterem, bo mimo że czytałam chyba 5 części to zapomniałam je już i nie pamiętam szczegółów), ale totalnie mi to nie przeszkadza.
    Wydaje mi się, że wielką rolę odegra tu Draco, ale cieszę się z tego, bo lubię takie niedobre i niegrzeczne postacie. Na pewno ma wiele za skórą i bardzo interesuje mnie, co takiego wymyślisz w jego wątku. Taki typowy niegrzeczny facet. Harry Hermiona i Ron to takie dobre duszki, nikomu w drogę nie wchodzą, zajmują się sobą, stoją trochę na uboczu. Też ich lubię. Nie chcą za wszelką cenę być najsławniejsi, jak Draco. Takie zderzenie dwóch światów, które świetnie ukazujesz. A koksy Dracona rozwalają mi psychikę;D Jak można być aż tak tępym? uwielbiam ich za to jak mnie rozśmieszają;D Co do jabłka, czuję, że odegra jakąś rolę. W końcu nie napisałaś o nim chyba bez przyczyny;)

    Nie spodziewałam się, ale spodobało mi się!:) I masz we mnie czytelniczkę;) Tak jak obiecałam, postaram się nadrobić zaległości jak najszybciej i przy okazji serdecznie zapraszam na kolejną część u mnie;)

    Ściskam;*

    OdpowiedzUsuń
  6. Świetny rozdział i tyle, bardzo wciągający. Piszesz bardzo zacnie. Nie robisz błędów ani literówek, co się dość często zdarza na blogach. Przegapiłaś tylko jedną kropkę ;D.
    Tylko skoro Crabbe i Goyle byli głodni, to raczej nie była to kwestia porannego przejedzenia. Fajny mieli uczniowie temat wypracowania. A tak w ogóle, to Snape zaraz mi się kojarzy z taką nauczycielką od matmy, tyle że ona ma straszny głos i takie jakby rudawoczerwone włosy. I mnie zawsze rozśmiesza to, jaka jest różnica, czy krojone w paski czy w kostkę. A ta scena z kociołkiem i wybuchem genialna, haha. Uśmiałam się nieźle. No i rozmowa Crabba i Goyla niezła plus te jabłka. Takie tematy żarcia mnie rozwalają. Powinni napisać książkę ;). Byłaby superzajebista, hahaha...!!!! Ciekawa żem, czego Snape tak poszukiwał. Oh, i zapomniałabym dodać, że liczyłam, że zobaczę, jak Pansy wylewa swój eliksir na Snape'a, ale to tylko mój mózg. Zawsze jest wyobrażnia. Tak, ona zawsze istnieje i daje nam tchnienie, nie ugasi jej woda, nie spali ogień... O czym ja gadam?! ;D
    Hah, i muszem rzec, że niezły nick masz.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Edycja by się przedała. Przecież Snape szukał zeszytu, ugh! Ale co w nim...?

      Usuń
    2. I wybacz za te głupie literówki. Telefon, jak pewnie się domyślasz.

      Usuń



Obserwatorzy